Zimowa Ukraina – odwrót

Jeszcze żadna moja wędrówka nie skończyła się tak szybko. Właściwie – w chwili, gdy się zaczęła. Ze wszystkich przygód ta okazała się największą klęską, choć nie było tu przeciwnika ani walki. Po prostu góry, które tej zimy okazały się nie do przejścia nawet dla dobrze wyposażonego i przygotowanego człowieka. W innych warunkach zimowe przejście Karpat Ukraińskich doszłoby do skutku, z większym lub mniejszym wysiłkiem. Ta zima sprawiła jednak, że stanąłem na pozycji z góry przegranej.

Godzina 00.30. Wysiadam na stacji Sianki, niemal na granicy z Polską. Po kontroli paszportu podchodzi do mnie zawiadowca stacji.

– Dokąd idziesz o tej godzinie?
– Jutro rano chcę na Pikuj.
Oż ty blin!

Stary budynek dworca jest w remoncie. Na stacji pracują dwie osoby: zawiadowca Mykoła i jego szwagierka. Tę noc spędzam na ławce wewnątrz ich budynku. Nazajutrz nie ma mowy o wyjściu: temperatura w dzień wynosi -27°, w nocy spada do -30. Jeśli dodać do tego wiatr nad połoniną, odczuwalna wynosi -45°C. Moi gospodarze witają mnie też wieścią, że grzbiet prowadzący na Pikuj jest zasypany 150 cm świeżego puchu.

Cały dzień przeczekuję w budynku, a wieczorem zabiera mnie do siebie zmiennik Mykoły, Wiktor. Nocą brniemy przez wieś, najmniejszy podmuch wiatru powoduje ból. Po półgodzinie zaczynam tracić czucie w dłoniach. Nie chcę wiedzieć, jak wyglądałaby w tych warunkach moja wędrówka na Pikuj, zwłaszcza w śniegu po pas. Na głównej drodze łapiemy marszrutkę, która podwozi nas kilka wsi dalej. Gdy wchodzimy do domu, dochodzą nas śpiewy – kompletnie o tym nie wiedząc wylądowałem w gościnnym domu w samo prawosławne Boże Narodzenie.

Prognozy są złe. Pada świeży śnieg, a przy tym trzyma konkretny mróz, nie wzrastający powyżej -20°C. Miejscową drogę zasypuje do reszty, a teść mojego Wiktora musi nadrobić 25 km, by okrężną drogą dostać się do domu. Gdy wreszcie udaje mu się wrócić, pokazuje zaspy sięgające po pierś. Siedzimy w chacie rozmawiając, gryząc pierogi i popijając niekiedy samogonem. Patrząc, jak śnieg zasypuje okolice wiem już, że 30-kilometrowej połoniny Pikuja nie przejdę. Zamierzam jednak spróbować wejść na sam szczyt. Autobusem i pieszo dostaję się do wsi Husne, skąd na najwyższy szczyt Bieszczadów latem jest około 2 godzin. Wieczorem szukam ścieżki na grzbiet, ale nie odchodzę daleko od zabudowań. Biwakuję na skraju lasu.

Pogodny poranek na biwaku, temperatura ok. -25°C

Rano zaczynam podejście w stronę grzbietu, by przejść nim choć ostatnich 4-5 km do szczytu. Nic z tego. Nawet w rakietach zapadam się po kolana, miejscami po pas, przejścia bronią gęste młodniki. Śnieg ma konsystencję puchu, ale puchu ciężkiego, w który łatwo wpaść, ale złośliwie ciężko się wydostać. Gdy rakieta wchodzi w biały kożuch, ten nie stawia oporu. Wyjęcie nogi oznacza jednak uniesienie zasypanej rakiety razem ze śniegiem. Każde 100 metrów oznacza więc przewalenie nogami dodatkowych dziesiątków kilogramów. Odpoczywam co kilka minut, potem na nowo szukam przejścia przez chaszcze. Po godzinie kluczenia poddaję się. Wracam do wsi i zaczynam marsz na wprost, do szczytu, spodziewając się, że może nie najłatwiejszy, ale będzie to przynajmniej najkrótszy wariant.

Droga przez las jest czytelna, ale odcinek, na który latem potrzebowałbym około 20 minut, zajmuje mi koło 4 godzin. Jest tak samo lub gorzej: tu nie ma blokujących przejście młodych drzew, są za to zwały śniegu. Idę twardo, choć psycha pomału mi klęka, widzę, że nie ma co liczyć na dojście tego wieczoru choćby pod granicę połoniny. Nie udaje mi się nawet wydostać z lasu w dolinie. Jest już noc, gdy dysząc wykopuje zagłębienie, w którym chce rozstawić tarp. Muszę przerzucić setki kilogramów śniegu i dopiero metr z hakiem w głąb znajduję grunt.

Rano ruszam twardo, ale wkrótce oceniam mój postęp. Jest beznadziejny. Krótka odległość do szczytu może zając mi w tych warunkach więcej niż ten kolejny dzień. 3 dni na przejście 5-6 kilometrów? Pewnie dałbym radę, ale sensu nie ma w tym żadnego. No i ta ilość śniegu, która podpowiada, że powyżej lasu sytuacja lawinowa jest, delikatnie mówiąc, niepewna. Moje rakiety, choć bardzo dobre, kompletnie nie wystarczą na te warunki. Musiałbym mieć narty. W dodatku nie klasyczne skitury, ale raczej śladówki, o długości 190-200 cm, w dodatku bardzo szerokie, na 8-10 cm. Na Ukrainie jest na nie jednak za późno – musiałbym zaplanować ich zabranie i użycie już w poprzednim sezonie.

Zawracam. Jeszcze nie mam pewności co robić dalej, wiem jednak, że na główny grzbiet Bieszczadów nie dam rady wejść. Do wieczora idę wsiami i nocuję pod przełęczą Beskid. Rano błękitne niebo znika, pojawia się za to wiatr ok. 10 m/s i kolejny atak śnieżycy.

Właściwie w tym momencie podejmuję już decyzję o odwrocie. Chcę jednak mieć kompletną pewność, że to słuszny wybór, autobusami i pociągami jadę więc do Sławska, na wschodni skraj Bieszczadów, a potem do dalekiej Worochty, między Gorgany a Czarnohorę. Wchodzę tam na okoliczne grzbiety. Te odsłonięte są jeszcze jako-tako przewiane, ale po stronie zawietrznej leżą grube poduchy śniegu, zjeżdżające pod niewielkim obciążeniem. Sytuacja wyżej może być tylko gorsza, spodziewam się lawinowej „trójki”, która właściwie wyklucza wejście w Czarnohorę. W lasach zaspy są właściwie nie do przebycia, przynajmniej z ciężkim plecakiem. Udaje mi się odzyskać depozyty jedzenia i paliwa, które rozstawiłem na szlaku. Wracam.

Powrót po własnych śladach

Powrotowi do Polski towarzyszy poczucie, że nie pasuję tutaj. W końcu powinienem być właśnie gdzie indziej. Tym razem jednak góry i przyroda pokazały, że dyktują warunki.

Nie wracam z poczuciem klęski. Niepowodzenia – tak, ale nie totalnej katastrofy. Chyba dlatego, że nie przywiązywałem się do wyniku tego wyjazdu. Powodzenie lub jego brak nie miały takiego znaczenia, jak sam proces wędrowania. Jeśli czegoś żałuję, to chyba tylko faktu, że samo przebywanie w górach trwało tak krótko. Szkoda też czasu i energii poświęconej na przygotowania. Czekanie w miejscu nie miało jednak sensu. Poprawa pogody mogła nastąpić w każdej chwili, ale na ustabilizowanie śniegu i stwardnienie wierzchniej warstwy tak, bym mógł po niej iść, czekałbym jeszcze wiele dni. Siły fizyczne też lepiej zaoszczędzić na bardziej osiągalne rzeczy.

O niepowodzeniu zdecydowały niemal wyłącznie warunki śnieżne, niespotykane nawet w Karpatach Ukraińskich. Były one zaskoczeniem dla mieszkańców gór, którzy mój plan przejścia grzbietu Karpat przyjmowali z niedowierzaniem. Na wszystko inne: mróz, odległości, brak zaopatrzenia i samotność byłem dobrze przygotowany. Rozwiązanie było w zasadzie tylko jedno: zastosowanie bardzo szerokich nart. A i to nie dałoby w tym sezonie gwarancji powodzenia.

W takiej chwili, gdy długo budowany pomysł upadł, można poczuć zniechęcenie i pustkę. Na szczęście kilka innych rzeczy czeka na realizację, staram się więc po prostu myśleć o tym, co dalej. Krótki pobyt w ukraińskich Karpatach był zniechęcającym doświadczeniem, ale dał mi kilka doświadczeń, z których skorzystam. Główny Szlak Beskidzki na Ukrainie poczeka do wiosny, lata… a może kolejnej zimy?

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w realizacji pomysłu przejścia GSB. W szczególności dziękuję Wiktorowi i Jego rodzinie oraz Lesi ze Sławska za gościnę i wspólne rozmowy podczas mroźnych dni i wieczorów.

Okolice Worochty, ostateczne zejście z gór

Zobacz również

33 odpowiedzi

  1. Witaj Łukasz. Natura jest potężna a ta potęga potrafi być przerażająca. Środek Europy, trochę śniegu, trochę mrozu i człowiek robi się malutki. Łukasz potraktuj ten wypad humorystycznie. Pewnie wnioski jakie wyciągnąłeś to takie, że trzeba ciągle się uczyć (może sztuki bushcraftu ludzi północy), może coś pozmieniać w sprzęcie i być dalej bardzo ostrożnym. Nie mniej jednak gratuluję zdobycia cennego doświadczenia, które z pewnością będzie Ci procentować i oczywiście gratuluję odwagi. Pozdrawiam.

  2. Rozumiem twój żal, ale podziwiam, że umiałeś podjąć mądrą decyzję.
    Chciałbym mimo wszystko poprosić Cię o opisanie krótko sprzętu i ciuchów jakie planowałeś wykorzystać w trakcie tej wędrówki.

  3. Łukaszu z przyrodą jeszcze nikt nie wygrał. Jestem przekonany że to doświadczenie tylko Cię wzmocni i doda energi do kolejnych wspaniałych wypraw.

  4. Łukaszu!

    W warunkach opisywanych przez Ciebie nawet bardzo szerokie narty by nie pomogły.
    A nawet: zapadałeś się do pół uda, zapadłbyś się do kolan….Jaka to różnica?
    Pomysł piękny, musi poczekać na realizację.

    Z pozdrowieniami jak zawsze

    Pim

  5. Góry poczekają,decyzja bardzo dojrzała.
    Zobacz jakie dwa oblicza zimy ,teraz mroźna,śnieżna a przy przejściu cesta hrdinov odsyłałeś rakiety bo nie były potrzebne.

  6. Szacunek, respekt – zwij to jak chcesz, ale właśnie zyskałeś go trochę więcej. Podejść, sprawdzić i wiedzieć że trzeba zrezygnować, to rzadka teraz dojrzałość umysłu. Udana wyprawa, to taka po której można pojechać na następną.

  7. Szkoda. Szacun za trafne rozpoznanie i decyzję odwrotu 🙂 Przynajmniej jest pretekst do powrotu, a i plan wędrówki już masz gotowy 🙂

  8. Na nartach też się zapadasz, chociaż pewnie nie tak jak w rakietach – nie wiem, ciekaw jestem jakiegoś praktycznego porównania w różnych warunkach. Kilka razy szedłem na śladówkach małe fragmenty w Beskidach, niestety słabym punktem okazały się kije, które nie wytrzymały obciążenia podczas któregoś z podejść.

      1. Łukaszu, w każdych warunkach da się przemieszczać, w świeżym puchu również ( nie trzeba czekać przy samogonie :). Nie bez powodu podlinkowałem Sportena Hunter, ale faktycznie jest trochę za mały powierzchniowo. Dla wysokiej ( ciężkiej )osoby musi być coś takiego, tylko dłuższe – może zrobią na zamówienie ? .
        Kiedyś miałem okazję wypróbować coś podobnego ( bodaj ok 150/160 cm to miało – wyrób lokalny, rzemieślniczy) na północy Szwecji. Super utrzymywało w świeżym śniegu i pozwalało na w miarę sprawne przemieszczanie w lesie i pod górkę. BC 90 czy BC125 będzie lepsza do zjazdu ale nie utrzyma Cię w puchu !
        Często żeby udowodnić że się da, trzeba samemu zrobić/stworzyć rozwiązanie 🙂

        Pozdr.

  9. Ten model sportena to taka „narta myśliwska”. Zawsze będzie problem „ile narty w narcie”.
    W marszu kierunek utrzymuje narta długa i mało taliowana.
    Narta szersza i bardziej taliowana będzie miała tendencję do myszkowania przy podejściu.
    W końcu dochodzimy do takich nart jak pokazany powyżej Sporten czy np. AltaiSkis.
    Mają dużą wyporność, lepsze do manewrowania w lesie, zjazdowo będą słabsze.
    Niezależnie od tego jakie będą przy takie ilości świeżo spadłego śniegu i tak będzie się tonąć.
    Będzie to miało miejsce i z małym i dużym plecakiem. Zakładam, że Łukasz musiał mieć plecak o wadze minimum 12 kg.
    Po prostu trzeba przyjmować do wiadomości, że są takie warunki, że trzeba siedzieć w chacie, spać, pić samogon i czekać aż śnieg osiądzie.

    Pim

  10. Takie warunki w ukraińskich Karpatach to jeszcze do niedawna był (i może znowu będzie) standard. To ostatnie 2-3 zimy były nietypowe. Przez całe lata jeździliśmy na wędrówki narciarskie na Ukrainę właśnie dlatego, że kiedy u nas czy na Słowacji śniegu było niedużo, to tam, można było liczyć na śnieg i mróz oraz na nietknięte ludzką stopą, pokryte śniegiem przestrzenie. Zakładanie śladu w takich warunkach to niesamowite przeżycie, podobnie jak zimowe biwakowanie przy ogniu i świadomość, że do najbliższej „cywilizacji” nie da się ot-tak po prostu zejść i zaraz być w ciepłej chacie.

    Często poruszany jest na tym blogu temat ekwipunku. Oczywiście dobór warto dokonać pod kątem konkretnego ternu i warunków, ale – jak widać na tym przykładzie – czasem trzeba uwzględnić także i niespodziewane. Stąd niektórzy mają cięższy i większy wór. W łatwych warunkach to rzeczywiście jest zbędny balast, o czym nie raz tu napisano, ale czasem to jedyna szansa na pokonanie zakładanej trasy. Jak widać pojecie „zima” jest bardzo pojemne i czym innym jest zimowe przejście jakiejś trasy w warunkach kalendarzowej zimy, a czym innym w warunkach zimy prawdziwej.

    BTW: odnośnie nart, bo widzę, że temat został poruszony w komentarzach. Zimą w Karpaty Wschodnie nie ruszałbym bez nart. Używałem skiturów, klasycznych śladówek, ale najlepiej sprawdziły się szerokie i krótkie narty śladowe z łuską i metalową krawędzią (Rossignol BC90). Mają zalety nart śladowych – są lekkie i nie wymagają topornych butów, a jednocześnie krótkie i mocne. Poza tym łuska jest na tyle skuteczna, że możne je używać na całkiem stromych podejściach bez fok. W porównaniu z popularnymi klasycznymi śladówkami (długie i nie tak szerokie) są znacznie bardziej sterowne w terenie. Da się używać takie narty bez specjalnych umiejętności narciarskich (w końcu to wędrówka).

    To takie deski:
    https://photos.google.com/share/AF1QipPnQGBvSiXnzu4Ps4KqaelVdb42OOZgt1JKt-5p_CUIphkBf-lPiItxuZsZqetymg/photo/AF1QipPJ6Be1aDmJeeI7rAb_x2HL_aHH5C2bdsFbVIgs?key=QnRlMExMUjVHVGJlWWxLbFdzMVo4YldLMFhzQ0p3

    PABLO

    1. Dzięki Paweł, trochę w tym kierunku myślałem. Właśnie model BC 90 mam na oku od dawna, ale dotychczas po prostu nie napotkałem warunków, w których byłby potrzebny. Teraz zdecydowanie miało to miejsce.
      Na zdjęciu widzę je z wiązaniami BC. Czy masz doświadczenie z wiązaniami uniwersalnymi, jak Kandahar albo Hagan X-Trace, do butów trekingowych?

      1. Ja używam wiązania NNN-BC Rottefella Magnum manual. Są wystarczające. Sprawdzałem w różnych warunkach i w różnym terenie. Daje się do takich wiązań znaleźć bardzo fajne buty, co ważne, takie w których można też łatwo chodzić pieszo, zaimpregnować, itp (w W-wie na giełdzie facet miewa używane solidne buty NNN-BC w bardzo dobrym stanie za bezcen) można też na Bemowie kupić nowe Alpiny. Koniecznie manualne, a nie automatyczne. Na jednodniowe spacery mogą być automatyczne, ale na wędrówkę w górach to tylko manualne. Często się zdarza, że do wiązania napcha się śniegu i zamarznie. Widziałem gości, którzy w trudnych warunkach musieli nieźle rzeźbić z wiązaniami automatycznymi – ręce bolą z zimna, nie ma jak stanąć bez narty w głębokim śniegu, a to jeszcze trzeba walczyć z wiązaniem, tym bardziej po jakiejś wywałce worem w głębokim śniegu, w krzalu, itp.

        Przez wiele lat byłem gorącym orędownikiem nart skiturowych w różnych odmianach. Po tym jak spróbowałem tych BC90 odszczekuję to. Poza górami typu alpejskiego takie „śladówki” są moim zdaniem idealne. Tylko nie idź w długie, popularne śladówki – sterowność bez porównania gorsza. Są świetne na nizinach, ale w górach to porażka. Ja nie umiem jeździć na nartach, a sobie na tym radzę. W sumie to śmieszna sprawa, bo nie umiałbym zjechać pod wyciągiem, a byłem ( http://www.klub-karpacki.org/kronikanarty.html ) w Karpatach na paru fajnych górach 🙂

        https://goo.gl/photos/a51DHULi3RhziatM7

        PABLO

  11. Ja mam 170 cm i narty też mam długości 170cm (M). Im krótsze tym lepiej!

    Znam osobę, która dobrze umie jeździć na nartach, zanim kupiła sobie te Rossignole pojechała raz na wyjazd na klasycznych śladówkach. W terenie w górach to była porażka. Na następnej wycieczce miała już te Rossignole, ta sama osoba, taki sam teren (Beskidy) i bardzo podobne warunki. Poruszała się na nartach zdecydowanie lepiej i bardzo sobie chwaliła różnicę.

    Uwaga – ja mam starszy model (jak na fotach). Nowsze (przynajmniej te, które kupiła ta osoba) mają ślizgi fabrycznie pokryte czymś w rodzaju smaru na poślizg. Niestety również łuskę. Sam nie wierzyłem, dopóki nie założyłem na chwilę tych nart na podejście. Łuska prawie nie trzymała. Nie wiem czy to jakaś wadliwa partia, czy teraz producent tak robi. Poszperaj w sieci, może coś znajdziesz na ten temat. Na jakimś forum anglojęzycznym trafiłem na porady jak pozbyć się tego smarowania na gorąco więc ludzie chyba spotkali się z tym samym problemem. Osobiście odradzam grzanie czy szlifowanie, my zastosowaliśmy metodę naturalnego ścierania w terenie. Ale ważne aby mieć tego świadomość i się nie zniechęcić do łuski albo nie kupić niepotrzebnie fok. Łuska w tych nartach trzyma naprawdę dobrze. Daje się podchodzić z worem stosunkowo strome podejścia. W razie potrzeby oczywiście można ciąć zakosami.

    Za to po w miarę płaskim sunie się na tych nartach całkiem nieźle, a na zjazdach, dzięki temu, że są krótkie daje się nawet trochę posterować 🙂 Zapadanie się jest na typowym poziomie, jak na narcie turowej. Inna zaleta krótszych nart to łatwiejsze operowanie w lesie, podczas pokonywania zwalonych drzew lub innych przeszkód oraz w transporcie.

    PABLO

  12. a ja mam jeszcze inne rozwiązanie- narty BC 192cm, 7 cm pod butem przy 175 cm wzrostu( Atomic Rainier) i wiązania jak do rakiet( Hagan X-trace). Też jestem zadowolona fajne i do chodzenia i bardzo fajne w zjeździe (umiem). Co do fok- przydają się jak się ciągnie pulkę i na czystym lodzie. Zwłaszcza jak człowiek zmęczony. Nie mam poważnych narciarskich doświadczeń z lasem- ale nawet w rakietach wspominam las jako najtrudniejsze górskie miejsca, trudniejsze niż pokonywane ze sprzętem (raki, czekany) przełęcze, mniej niebezpieczne, ale upiornie powolne i ciężkie. Teraz śnieg jeszcze nieutwardzony więc nie dziwię się, że Łukasz odpuścił.
    Łukaszu nie wiem czy w lesie byłoby Ci łatwiej na nartach- trochę, bo nogi nie trzeba wyciągać do góry (narty też się zapadną), ale w gąszczu jest jeszcze trudniej. Mieliśmy taki fragment w Laponii w zeszłym roku- 30 m lasu na bardzo stromym- zajęło ponad godzinę ( nie umiem załączyć zdjęcia, ale pełzliśmy na kolanach, płynęliśmy w tym puchu). Nie wszystkie trasy dadzą się pokonać zimą, a teraz na początku sezonu śnieg jest najbardziej luźny. Tak jak pisze Pim to czas na inne przyjemności 🙂

  13. Kiedyś ponoć była zasada, aby w teren nie ruszać bezpośrednio po opadach śniegu.

    Z moich doświadczeń wynika, że na nartach w kopnym, świeżym śniegu, jest zdecydowanie łatwiej niż na rakietach. Nawet jak się człowiek zapada, to jednak posuwa się do przodu. Kiedyś w takiej sytuacji na grzbiecie dotarłem do śladów gościa który szedł na rakietach. Szybko go dogoniłem, chwilę później szedł moim śladem. A nie parłem jakoś szczególnie szybko – raczej normalnie.

    Aby przekonać się ile dają narty, wystarczy na chwilę spróbować je odpiąć 🙂 Czasem po przyjściu na biwak po drewno chodziliśmy na nartach i nartach deptaliśmy miejsca pod namioty i pod ognisko bo inaczej po prostu się nie dawało. Za potrzebą w las też chodziło się tylko na nartach.

    W lesie wędrowałem na nartach wiele razy, także na stromym, także przez gęsty krzal i przez wiatrołomy (to jest niezłe!). W zasadzie więcej chodziłem przez lasy niż po odkrytym terenie bo tego odkrytego tak wiele w sumie w pobliżu nie ma, a i jakoś trzeba do tego odkrytego dojść. Nie zamieniłbym tego na rakiety ani na chodzenie pieszo. W lesie się całkiem przyjemnie zjeżdża szerokimi zakosami. Oczywiście lepiej w bukowym, gorzej w gęstym świerku, nie wspominając o gęsto rosnących, w miarę młodych świerkach, które niczym kolce jeża stroszą ostre, suche gałązki prosto w twarz. Np. w Gorganach w zasięgu lasu to często się zdarza.

    PABLO

  14. Pablo- Mam zbyt mało doświadczeń żeby odpowiedzieć na pewno. W rakietach spędziłam po zsumowaniu już więcej niż pół roku (głównie w wysokich górach, ponad lasem) a w tych nartach tylko miesiąc, na północ od lasu… teraz w lutym jadę w bardziej leśne tereny i być może dowiem się więcej. Kiedy byłam na nartach tęskniłam za rakietami kilka razy np idąc do toalety nocą – nie mogłam tak jak Ty użyć nart, bo przybijałam nimi do ziemi namiot :). W terenie stosunkowo płaskim i bezleśnym narty są na pewno szybsze i jest lżej, a dodatkowo czasem można zjechać.

  15. W lesie też się zjeżdża 🙂 … a dla tych co umieją jeździć, to im stromiej to nawet i lepiej 🙂

    Kiedyś, jeszcze za czasów skiturowych kolega na jednej z wycieczek nakręcił filmik:
    https://youtu.be/uqZ8oj5lSOc

    Prawie cała trasa wiodła przez las.

    Były wtedy paskudne warunki. Do pewnej wysokości była skorupa, twardy lód zamiast śniegu – w lesie na zjazdach masakra. Powyżej piękna zima, ale my łoiliśmy wtedy w poprzek grzbietów po jednej z najbardziej zakrzalonych części Gorganów. No i tę cudowną zimę mieliśmy na chwilę, a potem ten syf. Na koniec, już po ciemku wwaliliśmy się jeszcze w wiatrołomy. Takie, co to nie da się przejść ani pod, ani nad. Próba zdjęcia nart kończyła się natychmiast zapadaniem po pas i głębiej (tym bardziej w pobliżu samych pni, bo tam były puste komory pod śniegiem), więc trzeba było łoić na nartach 🙂

    PABLO

  16. Lukasz!

    Podsumowując: narta XCD czyli narta taliowana, co najmniej umiarkowanie szeroka, z łuską. Czy to będą Rossignole BC90 czy nawet 125, czy coś z Madshusa, czy Salomona, Alpiny, każdy szanujący producent taką nartę ma.
    Przy narcie szerokiej możesz rezygnować z długości. W lesie będzie łatwiej. Kosztem wygody w marszu po płaskim i zjeździe. Ale Ty byś potrzebował sprzętu uniwersalnego. Takiej „opony całorocznej”.
    Kwestia wiązania. Ja od lat używam Haganów X-trace wiązania do którego wepniesz standardowy but. Płacisz za to cenę masy, ale jest to rozwiązanie uniwersalne. Inną rzeczą jest zejście w budach dedykowanych nawet 15-20 km w dół doliny, a inną jak wybierzesz się na wyrypę wielodniową i przyjdzie okoliczność przyrody polegająca na wzięciu nart na plecy.
    W zeszłym roku korespondowaliśmy z Kasią zawzięcie przed jej wyjazdem na nordkapp. Dała się przekonać do tych wiązań, używała ich ze śniegowcami. Jej partner miał z kolei do lekkich nart wiązania skiturowe i ciężki górski but. Każde z nich ma inne wnioski z użytkowania.
    Ja w każdym razie jestem z tego rozwiązania zadowolony:
    https://www.haganskimountaineering.com/products/x-trace-binding

  17. Łukaszu może pocieszy Cię fakt, że 14 stycznia wycofaliśmy się z zaplanowanej trasy Komańcza – Ustrzyki Górne granicznym szlakiem:) Szliśmy na rakietach, a raczej usiłowaliśmy się przemieszczać z prędkością ok. 300 metrów na godzinę. Nie było sensu, zapadaliśmy się czasem po pierś. Trasę zrobiliśmy tylko punktowo, tzn pokręciliśmy się przy schroniskach w Łupkowie, Balnicy, Przysłupiu Caryńskim. Pozdrawiam zimowo:)

  18. Łukaszu z tego co piszesz o tym co zostałeś na szlaku muszę stwierdzić, dobrze, bardzo dobrze zrobiłeś.
    Znam całą trasę i jest wiele miejsc, które przywalone puchem sniegowym stają się dużą pułapką .
    Zaraz za Pikujem zanim dojdzie się do pozycji lasu jest trochę kosodrzewiny, iść po niej w takich warunkach to ciągłe przywracanie się i zapewne zaczepianie o gałęzie.
    Dalsza trasa do drogi M06 ok, ale potem trudny odcinek choć niezbyt dlugi jednak narty tam wykluczone a i rakiety bylyby czesto problemem.
    Dopiero kawalek dalej jest już względnie dobrze i pod narty i rakiety aż do Slawska.
    Gdybyś nawet uporal się i doszedł tutaj i dalej to kolejnym miejscem bardzo trudnym jest jak wspominałem podejście pod jajko ilemskie, tam latem jest problem a w zimie przy świeżym puszystym śniegu kto wie może kamikadze.
    Owszem jeżeli śniegu jest dużo i choć trochę się ulezy to przejście tam może być możliwie łatwiejsze.
    Jest jeszcze kilka miejsc które latem były trudne a co dopiero przy puchu sniegowym.
    Podziwiam Cię za ten twój pomysł, za to ze zacząłeś to realizować dokąd się tylko dało dokąd zima nie powiedziała stanowczego NIE.
    Proponuję zrobić sobie ten szlak latem a potem może powtórka zimowa.
    Ja ruszam weryfikować tamte okolice dalej, ale nie wcześniej jak w kwietniu i krótkie wypady.
    Sprawdzam poprawiam weryfikuje, mam w tym wielką przyjemność.
    Rok temu w kwietniu też potrzebne były na grzbietach raki.
    Dopiero w maju było po zimie.
    Pozdrawiam Leszek R.

  19. To że potrafisz w odpowiednim momencie powiedzieć sobie „Stop”, świadczy jedynie o Twojej dojrzałości i trzeźwej ocenie sytuacji. A wielu niestety o tym w górach zapomina. Ja też kiedyś popełniłem ten błąd, kiedy byłem młodszy i wydawało mi się że oto świat leży u moich stóp. Wtedy właśnie zimowe Karkonosze pokazały mi co to znaczy prawdziwa pokora wobec Natury. Skończyło się szczęśliwie, choć mogłem skończyć nawet z poważnymi odmrożeniami. Od tamtego czasu inaczej już patrzę na góry.

    Szacuneczek i pozdrówka!

  20. Ja też właśnie wróciłem z próby przejścia kawałka gór – Beskid Niski, niebieskim szlakiem z Grybowa do przełęczy Beskidek (Dujawa). Zabrałem narty typu BC ze wspominanymi powyżej wiązaniami X-TRACE. Zaznaczam, że to moje pierwsze doświadczenie tego typu (sam, sprzęt biwakowy w plecaku itd.). Łukasz, powiem Ci, że nie jestem przekonany, że takie narty na góry to najlepsze rozwiązanie. Problemem nie jest głęboki kopny śnieg, tylko strome podejścia + głęboki kopny śnieg. Tam, gdzie nawet „jodełkowanie” na niewiele się zdało, musiałem zakładać narty na plecy i dygać cały ten dobytek w górę zapadając się po kolana w śniegu. Czyli wracamy do punktu wyjścia. Nie życzę nikomu! Oczywiście mówimy tu o miejscach, gdzie nie ma żadnych śladów poprzedników, tylko „dziewiczy” śnieg. Ja miałem niewiele takich sytuacji, ale i tak otarłem się o masochizm. Domyślam się, że na Twojej trasie to byłby niestety standard. Z kolei zjazdy wchodzą w grę tylko w łagodnych miejscach (lub halsowanie – ale tylko na otwartych przestrzeniach), bo nawet dla jeżdżących na zjazdówkach to duże ryzyko (wróciłem ze zwichniętym kciukiem).
    Tak czy inaczej bez nart na pewno nie przeszedłbym tej trasy. Czuję, że długodystansowa wędrówka po górach zimą wcześniej czy później musi się skończyć na skiturach.

  21. Dominiku!

    Narty wymagają innego podejścia do planowania trasy. Weź pod uwagę, że w Polsce szlaki są tyczone „pod” przejście piesze. Tam gdzie jest stromo pod górę, wcale nie trzeba tak drzeć….Może da się podejść wygodnymi szerokimi zakosami przez las? Może nie opodal jest oznaczona na mapie stokówka, które ze względu na nachylenia dostosowane do sprzętu kołowego są znakomitymi szlakami transferowymi…
    To samo ze zjazdami. Szlaki piesze często schodzą na kreskę. Często nawet na sprzęcie skitourowym byś miał problemy by się zmieścić w wąskim holwegu.
    A może da się zjechać łagodnie lasem? A może tak jak pisałeś narty na plecy? Takim miejscem są holwegi zjeżdżając ze Starych Wierchów do Maciejowej w Gorcach. Ja mam słabą psychikę i tam zdejmuję narty. Mój narciarski wspólnik ma pancerną psychę i nie zdejmuje…
    Możliwe, że na pierwszy raz po prostu uderzyłeś w zbyt poważne tony. Sam, z dużą ilością sprzętu, po raz pierwszy w takiej formule wyjazdu.
    Wreszcie ostatnia refleksja dotycząca i nart i rakiet. Jakie by nie były nie sprawią, że będziemy się przemieszczać po płaszczyźnie śniegu bez zapadania.

    Życzę jak najwięcej przygód narciarskich i pełnokrwistych wyryp.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *