Samobójcy idą na Kazbek

Minione lata to duży wzrost liczby Polaków na Kazbeku. To też okres, w którym zapisaliśmy się jako najbardziej wypadkowy naród na tej górze. Dlaczego Polacy najczęściej potrzebują pomocy na tej górze? Rozmowa z Ewą Stachurą, właścicielką biura „Mountain Freaks” w Kazbegi.

Jak znalazłaś się w Gruzji?

Przyjechałam tu z przyjaciółką oraz zorganizowaną wyprawą z Polski, aby wspiąć się na Kazbek. Było to moje pierwsze spotkanie z Gruzją i szczęśliwie przypadło na moment w moim życiu, kiedy nie musiałam wracać do Polski zbyt szybko, ponieważ od pierwszego momentu spodobało mi się tu i od razu coś zaiskrzyło między mną a Kazbegi, miejscowością leżącą u stóp Kazbeku. Nie wróciłam z tej wyprawy, zostałam tutaj, a później, gdy organizowałam sobie życie, pojawił się ten pomysł: stworzyć profesjonalną agencję górską, turystyczno-wspinaczkową. W końcu moi tutejsi przyjaciele to głównie środowisko górskie: przewodnicy i ratownicy, a ja od dawna byłam zakochana w górach.

Myśl o agencji podyktowały też okoliczności: byliśmy pierwszym takim miejscem w Kazbegi. Miejscem, gdzie nie tylko znajdziesz sprzęt, ale otrzymasz pomoc. Gdzie pracownicy nie tylko wypożyczą Ci raki, ale najpierw zapytają o to czy masz do nich właściwe buty i upewnią, że wiesz jak użyć tego, co wypożyczasz.

Fot: Ewa Stachura

Kiedy to się zaczęło?

Moi wspólnicy Dżaba i Nika pracują jako przewodnicy górscy od dziesięciu lat, więc mieli swoich klientów dużo wcześniej. Zaczęłam z nimi współpracować, ucząc się jednocześnie pracy w turystyce. Z początku skupialiśmy się na prowadzeniu klientów, ale potem zdecydowałam, że musimy to sformalizować: mieć biuro, nazwę, stronę internetową. Ten sezon jest drugim pod szyldem „Mountain Freaks”.

Kiedy w ogóle ta góra stała się popularna? I nie pytam tylko o Polaków.

Już ojciec Niki i Dżaby był przewodnikiem i prowadził grupy na Kazbek. Wtedy jednak byli to zwykle profesjonaliści, wspinacze z Rosji. Dwójkowy zespół przyjeżdżał, brał lokalnego przewodnika i wchodził na szczyt. Od około 10 lat zaczęła się popularność Kazbeku jako góry turystycznej. Turystycznej – a więc przyjeżdżają na nią grupy zorganizowane z całego świata i turyści, którzy o górach niekoniecznie dużo wiedzą.

*

Kazbek ma opinię łatwej góry?

Taniej.

?

Czyli że zorganizowanie wyprawy tutaj jest tanie. Przelot, pobyt w Gruzji, akcja górska – to wszystko, co składa się na wyprawę, jest po prostu tanie w porównaniu z innymi górami podobnej wysokości. I to chyba niskie koszty przyciągają bardziej niż jej łatwość. Także jej dostępność – kupisz bilet do Gruzji, przyjedziesz tu, do Kazbegi i możesz wejść na nią z marszu. Żadnych pozwoleń,  lokalny przewodnik nie jest obowiązkowy, całość nie wymaga większych nakładów. Jeśli siedzisz w domu i nagle pomyślisz o wejściu na Kazbek, zorganizowanie przedsięwzięcia jest kwestią kilku dni. Pod jaki pięciotysięcznik możesz zajechać asfaltową drogą aż do samego podnóża góry? Tymczasem tu jesteśmy w dwie godziny od wyruszenia ze stolicy i od razu lądujemy na początku szlaku. I obiektywnie – Kazbek jest górą piękną. Gdy patrzysz na jej sylwetkę, widzisz jeden, wielki Kazbek i nic więcej dokoła. To jest magnetyzujące i przyciągające. Jest to też pięciotysięcznik, co dla wielu oznacza przełamanie bariery znanej z Alp. Na koniec – jest to góra znana, pojawia się na okładkach przewodników i w wielu artykułach o Gruzji. Gdy widzisz jej zdjęcia w każdej publikacji, łatwo ulec złudzeniu, że już ją znasz.

I to przyciąga ludzi nawet bez przygotowania?

Łatwość  w dotarciu pod Kazbek sprawia, że mało osób poświęca czas na analizę drogi. Przyjeżdżają tu ludzie, chcący zdobyć pięciotysięcznik, którzy nie spojrzeli ani razu na mapę tej góry. Mamy w biurze mapy ścienne. Ludzie stają przy nich i proszą, by im pokazać drogę wejścia. Potem patrzą na nią i uznają często, że mapy nie potrzebują – bo po co? Najbardziej standardowym pytaniem jest: „czy szlak jest oznakowany?”. Gdy mówię, że nie, gdyż Kazbek to nie jest już góra ze „szlakiem”, pada pytanie „Ale czy będziemy widzieć wydeptaną ścieżkę?”. Mówię wtedy: „To jest góra pięciotysięczna. Na pewnej wysokości nie możesz już sugerować się śladami, bo skąd wiesz dokąd Cię zaprowadzą? Może do szczeliny?”. „No, ale będę je widział?” i zaczyna się wchodzenie na szczyt po śladach.

Brak przygotowania także jest efektem dostępności, o której mówiłam. Wielu osobom wydaje się, że skoro wyprawa tu jest tak łatwa do zorganizowania, to sama góra jest też łatwa do wejścia.

Widzisz wzrost frekwencji na górze?

Na przestrzeni lat, które tu spędziłam, myślę, że to jest 100%. Dwukrotny.

Zeszły rok był dla miejscowych szokiem. Sezon w Kazbegi oznaczał zawsze: czerwiec, lipiec i sierpień. Tymczasem pierwsi turyści zjawili się około 10 maja. W tym roku otworzyliśmy biuro 20 marca. Od tamtej pory każdego dnia mamy tu od 20 (gdy pada i nic się nie dzieje) do 70 osób. Patrzę na zajęcie guesthouse’ów, klientów w restauracjach, ludzi na ulicach i widzę ogromny wzrost.

Wzrost turystów o 100%. A Polaków? Proporcjonalnie czy jeszcze więcej?

49%. To oficjalna statystyka tylko za pierwszy kwartał 2017. A więc w styczniu, lutym i marcu przyjechało tu o połowę więcej Polaków, niż w analogicznym kwartale rok temu. A to tylko sezon zimowy, narciarski. Do końca sezonu my też dobijemy do 100%.

Tanie połączenia lotnicze? Coś innego?

Moda. Nawet, gdy Gruzja nie była tak „odkryta”, Polacy już tu byli. Dobrze się tu czujemy, Polaków tu wszyscy lubią. Powiedzenie, że jesteś Polakiem, otwiera Ci wiele drzwi, daje zniżki, zjednuje większą sympatię niż do innych turystów. W Gruzji jest to za czym my, Polacy, tęsknimy. Za Polską lat 80-ch, 90-ch, gdzie może nie byliśmy bogaci, ale rodziny trzymały się razem, dzieci były „wolnego chowu”, sąsiad interesował się sąsiadem. W Gruzji to wciąż jest. Moi rodzice mówią: „tu jest jak w czasach naszej młodości”. Ludzie z naszego pokolenia: „tego w Polsce już nie ma”.

Fot: Ewa Stachura

*

A zatem Kazbek nie jest górą trudną? A przynajmniej wymagającą?

Kazbek będzie taki jak Twoje przygotowania do niego. Jeśli dobrze zaplanujesz wejście i wymierzysz siły na zamiary – będzie niezapomniany. Magiczny. Jeśli nie – może być niebezpieczny. Nawet przerażający. Widziałam ogromną ilość przerażonych ludzi, siedzących w Stacji Meteo lub schodzących, którym przydarzyły się jakieś wypadki albo widzieli wypadki u innych. Często są pierwszy raz w górach wysokich, pierwszy raz widzą chorobę wysokościową i nie wiedzą co to jest.

I, jak widać w poprzednich sezonach, Kazbek może być też górą ostatnią. Jest trudny?

Wiele osób o to pyta. Zależy dla kogo i z czym go porównamy. Nie jest to alpejski Matterhorn, zdecydowanie. A z drugiej strony – to nie jest zimowe wejście na Rysy. Kazbek latem, w sierpniu, przy najlepszej możliwej pogodzie, będzie trudniejszy niż zimowe wejście na Rysy. Mówię o Rysach nie bez powodu. Często ktoś mówi mi, że idzie na Kazbek sam, bez przewodnika czy choćby partnera i dodaje „ale byłem zimą na Rysach!”. I oczekuje, że powiem wtedy „aha, spoko, w takim razie dasz radę”. Powtórzę: Kazbek jest dużo trudniejszy niż zimowe Rysy.

Co jest największą trudnością?

Lodowiec i wysokość. Jeśli nie wiesz, jak poruszać się po lodowcu, on z dużym prawdopodobieństwem zrobi ci krzywdę. A raczej ty sobie na nim. W najgorszym wypadku stracisz życie. I tu nie ma za dużego pola do negocjacji: nie znasz zasad chodzenia po lodowcu – nie wchodzisz na niego. Po prostu.

Oprócz lodowca wysokość. Na pięciotysięczniku dochodzą problemy, których nie spotkamy na tatrzańskich szlakach: konieczność aklimatyzacji, spanie w namiocie na mrozie, zmęczenie, gdy przez kilka dni jesteś na wysokości, a jeszcze musisz zmobilizować się do ataku szczytowego. Te dwie rzeczy są dla wielu zaskoczeniem, chociaż nie powinny. I to one sprawiają najwięcej problemów.

Problematycznym miejscem bywa Plateau, płaskowyż na 4500 m. Stamtąd właśnie sami zawróciliśmy.

To jest pewna granica. Plateau samo w sobie nie ma zbyt wielu szczelin. Jest raczej granicą fizyczną.  Ktoś, kto dobrze czuł się w Stacji, na 3660 m, ale nie zrobił aklimatyzacji i od razu idzie na szczyt, tam często traci siły lub dostaje objawów choroby wysokościowej. Poza tym przejście przez lodowiec jest strasznie mobilizujące. Idzie się nocą, niewiele widać, myślisz tylko, by być ostrożnym. Na Plateau docierasz zazwyczaj o wschodzie słońca, tu robi się przerwę i tu wiele osób się rozpręża. I pojawiają się kłopoty. Obiektywnie jednak najbardziej niebezpieczny jest lodowiec i droga między Stacją Meteo (3660 m) a Plateau (4400-4500 m). Co do zasady ta droga pokonywana jest nocą, więc jest podwójnie ryzykowna.

No i pogoda – bardzo zmienna. Jak mówią Gruzini, „Kazbek to kapryśna kobieta” – jedyna wysoka góra w okolicy, zbierająca złe warunki. Tu też granicą jest plateau, gdyż powyżej niego może następować zmiana – czasem duża mgła, na 5-10 metrów, czasem śnieżyca, zdarzają się burze z piorunami. Powyżej 4500 m nic nie osłania nas od wiatru, który bywa potężny. Ta pogoda jest też trudna do przewidzenia, jaka będzie widać dopiero w trakcie ataku szczytowego.

Fot: Ewa Stachura

*

Co z Polakami na Kazbeku?

Droga na Kazbek obstawiona jest tablicami, napisanymi wielkimi literami po polsku. Nieprzypadkowo. Identyczną zobaczysz na naszym biurze, o co poprosił polski konsul. To efekt zeszłorocznej akcji. Gruzińscy ratownicy poprosili wtedy polską ambasadę, „czy da się coś zrobić z tymi Polakami na Kazbeku”. Ustawiono więc tablice z informacją „Kazbek nie lubi singli. Zwiąż się lina i załóż raki”. W trakcie sezonu dopisano jeszcze „I weź przewodnika”. Całość wielką czcionką po polsku. Małymi literami także po angielsku i gruzińsku. Ale docelową grupą tych ostrzeżeń są Polacy. Nie poprosili innych placówek: rosyjskiej czy ukraińskiej, wyłącznie naszą. Wśród Gruzinów słyniemy z nieprzygotowania. Idziemy bez sprzętu, nie znamy drogi, źle planujemy aklimatyzację, upieramy się przy niezabieraniu przewodnika. Jest nas tu dużo, a przy tym cechuje nas swoista „fantazja górska”. Jeśli ratownicy poprosili ambasadora, aby coś takiego powstało, jest to sygnał ostrzegawczy.

Nigdy nie pływałem jachtem po oceanie, ale nie jestem tak głupi, by wprost z Mazur wypływać na Atlantyk. Wiem, że musiałbym zrobić kursy i zdobyć doświadczenie przed takim rejsem. Dlaczego więc tak wiele osób wypływa na ten przysłowiowy „ocean” – mówię tu o górach wysokich – bez żadnej wiedzy? Nie mamy w kraju lodowców, gór wysokich. Nie mamy się gdzie uczyć. Ale powinniśmy opanować choćby teorię.

W tym tkwi paradoks Kazbeku. Idąc np. na kilkugodzinną wycieczkę na tatrzańskiego Mnicha przygotowujemy się, weryfikujemy przewodnika, sprawdzamy drogę. Pod Kazbekiem lądujemy, często nie wiedząc o nim nic. Może sprawia to otoczka, jaką stworzyliśmy wokół Gruzji. Ten kraj kojarzy się z  winem i śpiewem, a skoro tak, to na Kazbek można wejść w podobnym stylu. Bierze się to też z popularności tej góry. Wiele osób tu było, wiele planuje przyjazd, szczyt opisuje wiele relacji na blogach, a skoro tak, to nie może to być trudne. Niestety, w sieci najczęściej czytane są głupie i nieodpowiedzialne wpisy, relacjonujące wejścia na Kazbek w sposób prześmiewczy. Ich autorzy weszli na szczyt w świetnych warunkach, mając dużo szczęścia, choć nie byli przygotowani fizycznie, ani sprzętowo. Opisują Kazbek tak, jakby wystarczyło się rozpędzić w wiosce u podnóża i na tym rozpędzie wejść na górę.

Kiedy tu, w dolinie, zaczynam uświadamiać turystom możliwe zagrożenia, musi pojawić się pytanie „a czy czytałaś ten wpis…?”. Jasne, bardzo popularny jest pewien tekst, którego autor wszedł na szczyt w dżinsach i butach trekingowych za kilkadziesiąt złotych. I mu się udało. W takich tekstach trafia się jedno zdanie typu „nie należy nas naśladować” lub podobne, ale i ono jest podane ironicznie. Skoro jeden autor pisze, że wszedł tam w dżinsach, a inni bez rękawiczek…

…na Kazbek w skarpetkach..

…no to skoro ja mam stuptuty i puchowy śpiwór, to bez problemu dam radę.

Sęk w tym, że nawet gdy artykuł jest napisany ze szczyptą ironii, w komentarzach widać, że ludzie biorą go na serio. „Jakie miałeś buty? – Tańsze niż 300 złotych. – To moje będą jako tako dobre”.

Inteligentna osoba wyczuje w takich artykułach ironię. Wielu czytelników tej ironii nie wyłapuje. Nie rozumieją, że autor pisze o szczęśliwym wyjątku, a nie standardowym wejściu. Piszący także nie biorą tego pod uwagę.

Albo przykład sprzed chwili. Pisze do mnie Polka: „Jestem zainteresowana wyprawą na Kazbek. Jakie umiejętności są potrzebne do zdobycia góry? Na stronie widzę termin 1 sierpnia, najbardziej pasowałoby mi jednak w grudniu, bo wtedy przyjeżdżam do Gruzji na dłużej”. Grudzień? Od razu widzę, że ta osoba nie ma pojęcia o czym pisze. Nie zadała sobie trud, by wpisać w wyszukiwarkę jednego zdania, typu „sezon na Kazbek” i zastanowienie się, co oznacza zimowa wyprawa na 5000 m.

Fot: Ewa Stachura

Twoje najgłupsze rozmowy?

Mężczyzna, któremu opowiedziałam, jak trzeba odbyć aklimatyzację. Na słowa, że musi przebywać kilka dni na odpowiedniej wysokości, by przywyknąć do wysokości, odpowiedział poważnie: „Ostatnio dużo latałem samolotem i to dużo wyżej niż Kazbek, więc aklimatyzację już mam”. To nie był żart, on mówił poważnie.

Notorycznie, właściwie w co trzecim mejlu i co trzeciej rozmowie tutaj, pojawia się pytanie „czy na Kazbek są potrzebne raki i czekan?”. A jak możliwe jest wejście na pięciotysięczną górę, przez lodowiec, bez czekana i raków?

Pomysł, by – z oszczędności – pierwsze osoby w zespole związały się liną, zaś kolejne już nie. Bo po co? W końcu i tak idą ich śladem. Albo: pierwsze trzy wezmą przewodnika, a reszta, bez liny, pójdzie ich śladem. To uważam za bardzo głupie i mówię to rozmówcom w twarz, nawet, jeśli są moimi potencjalnymi klientami. „Co ci to da, że idziesz czyimś śladem, jeśli to ty wpadniesz? Kto i jak cię wyciągnie?”.

Czy to znaczy, że jesteśmy głupi?

Nie, tak nie powiem. To raczej… dziwne pomysły, wynikające z głupiej oszczędności.

W zeszłym roku w drzwiach biura stanął Polak z poraniona twarzą. Na górze wszczęto akcję poszukiwawczą, więc chciał zadzwonić do konsula i dać znać, że żyje, zszedł. Co zaszło? Szli z partnerem we dwóch, bez liny, wpadli w szczelinę. Ale! Ten facet całkiem serio dodaje, że to była jego trzecia próba i trzeci raz wpadł w szczelinę. 2 lata temu, rok temu i teraz – zawsze kończy tak samo. A potem dodał „No, nie wiem ile razy muszę jeszcze spróbować!”. Nazwij to inaczej niż głupotą.

Albo wypadek z zeszłego roku. Poinstruowaliśmy zespół Polaków jak wygląda przejście przez lodowiec, zaznaczając, że jest on najbezpieczniejszy nocą, gdy wszystko zamarza. Jeden wrócił do nas poraniony, po wpadnięciu w szczelinę. Powód? Wydawało im się dziwne, że trzeba iść nocą, wyszli więc na szczyt o 13:00. Wejście i powrót zajmują 9 godzin, ale uznali, że są w tak świetnej formie, że skrócą ten czas do 6-7. Przeszli 1/3 drogi i pod jednym załamał się most śnieżny. Szli we czterech, bez żadnej liny. A ich liderem był człowiek, który, jak stwierdzili „chodzi po Tatrach i kiedyś był w Stacji Meteo”.

Głupie i nieodpowiedzialne – te słowa tu pasują. I coś jeszcze, co osobiście mnie boli, bo wspieram Polaków, którzy tu przyjeżdżają: polski styl wchodzenia. Kombinowanie „poczekajmy, aż będzie szła grupa z przewodnikiem, będziemy szli za nimi”. To już nie tylko głupota, bo idą sami. To także wykorzystanie tego przewodnika i jego klientów. Plus liczenie, że w razie kłopotów to oni przyjdą nam z pomocą. Gdy wpadniesz do szczeliny, inny zespół nie zostawi Cię samego. Kalkulujesz więc, że ktoś Ci pomoże, ale nie chcesz mu za to zapłacić, bo przecież go „nie potrzebujesz”. Narażasz przy tym jego samego oraz jego klientów, odbierając im być może szansę na wejście na szczyt. Na Kazbeku robią to niemal wyłącznie Polacy.

*

Czy zdarza Ci się, że przychodzi do Ciebie człowiek, Ty udzielasz mu rad, by wziął linę, raki lub wynajął przewodnika, a on Ci nie wierzy?

Rzadko, ale zdarza. Moją mocną stroną jest fakt, że mówię po polsku, mogę więc bardzo precyzyjnie wyjaśnić całą sytuację. Nie jestem lokalnym przewodnikiem, który łamanym angielskim powie „Very dangerous mountain, mister”. Tłumaczę niebezpieczeństwa, pokazuję zdjęcia, byłam tam wielokrotnie, więc zazwyczaj udaje mi się przekonać choćby do wzięcia sprzętu. Z tych, którzy nie wierzą, niemal 100% wraca tutaj i mówi „miałaś rację”. Dotarli do Meteo i tam wyszło, że wzięli nie te buty, że powinni mieć raki i tak dalej. Czasem słyszę „Wrócę za rok, już ze sprzętem”. To w sumie też jakiś pozytyw.

Czy wypadków jest dużo?

Sporo, ale trudno je policzyć. Pomijam oczywiście wypadki śmiertelne. Te są zawsze znane. Poza nimi jest jednak masa wypadków lżejszych, nigdzie nie zgłoszonych: poranienie, zgubiony sprzęt, obicie podczas upadku. Często przy zdarzeniu nie ma ratowników. Zamiast nich kolejna, bardziej profesjonalna grupa, pomaga wydostać się ofierze ze szczeliny.

Inny „polski styl” na Kazbeku to: tani lot do Kutaisi, lądowanie o 5.00 rano, przyjazd do Kazbegi o 10.00 i wyjście do Meteo. Czyli z poziomu morza, w ciągu 20 godzin, zmęczony po długiej podróży, turysta ląduje na 3660 m. I tam się zaczyna. Ludzie leżą w namiotach, wymiotują, nie jedzą, nie piją, nie mogą zejść o własnych siłach – jakby umierali. A jednak twardo szykują się do wyjścia na szczyt, 1200 m wyżej. Człowiek rzyga i nie je od 3 dni, ale gdy z nim rozmawiam, zapewnia „jutro idę na szczyt”

Ile jest wypadków?

W sezonach 2013 – 2015 było 16 wypadków Polaków zgłoszonych konsulowi, w tym 6 śmiertelnych. Zeszły rok to też wypadki, na szczęście nie śmiertelne. Konsulat zna jednak te najpoważniejsze: ewakuacja śmigłowcem, hospitalizacja, nieprzytomna ofiara lub śmierć. Lekkich nie zna.

Ile może być takich „lekkich”?

Rezydując w Kazbegi mam kontakt z większością przybywających tu Polaków. Przychodzą po informację, przedstawić się, kupić gaz. Jeśli komuś coś się zdarzy, wracają i mówią: „wpadłem do szczeliny, straciłem tam sprzęt, jestem cały poobijany”. Takich historii w zeszłym sezonie było może 20. Lżejszych przypadków, np. choroby wysokościowej, jest kilka razy więcej. Dlaczego? Wiele osób, po namowach, decyduje się zabrać sprzęt. Ale prawie nikt nie decyduje się rozbić trasy do Stacji Meteo na 2 dni. Tymczasem mówimy tu o prawie 2 kilometrach przewyższenia pokonanych w 7 godzin. „Mam 10 dni na urlop w Gruzji, chcę wejść na Kazbek, ale chce potem jeszcze do Tbilisi, na plaże do Batumi, do Kaheti napić się wina, zrobić to szybko”. Tak, jakby był to spacer.

Czego brakuje Polakom? Sprzętu, wiedzy, przeszkolenia, wyobraźni?

Sprzętu nie. Jeśli go nie masz, w Kazbegi go wynajmiesz. To nieduży koszt. Nawet jeśli przyjedziesz tu goły. Namiot, śpiwór, sprzęt do gotowania, sprzęt wspinaczkowy – za tydzień nie zapłacisz więcej niż 100 euro. To nie jest więc bariera nie do pokonania. Chodzi głównie o przeszkolenie, wiele osób mających sprzęt nie wie co ma z nim robić. Ludzie idą na Kazbek i pierwszy raz w życiu zakładają raki. Biorą linę, bo widzieli na zdjęciach, że inni wiążą się liną. Ale jak jej użyć, jak dobrać długość – nie mają pojęcia. 5-osobowy zespół pożycza linę i mówi „my byśmy chcieli krótszą, ta długa jest za ciężka”. „Ale nie możecie wziąć 15 metrów na 5 osób’. „Mmm… Spoko, daj nam krótką!”. Regularnie słyszę też „Wiesz, ale ja nigdy nie hamowałem czekanem” albo żarty „E, jak się coś przytrafi, to i tak nie wiem, co z tym zrobić”. Nawet gdy chodzimy po Tatrach, nie szkolimy umiejętności zimowych.

I kozakowanie. Od Polaków słyszę często „mi się uda”. Byłam kiedyś na Elbrusie, krótko po wypadku trójki Polaków. Miejscowi mówili wtedy, że gdy widzą Polaków, zaczynają się stresować. Mówi się: „kiedy panuje najgorsza możliwa pogoda i wszyscy zawracają, a widzisz jedną grupę prącą do góry, to na 100% są to Polacy”. „Dlaczego” – spytałam rosyjskich przewodników. A oni na to: „Jak Polak zapłacił, to musi wejść. Poza tym Polacy mają fantazję i wierzą, że im się uda”.

Jest jeszcze jedno: przyjeżdżamy pod Kazbek z doświadczeniami wyniesionymi z Tatr. Tatry – to góry, gdzie na prawie każdy szczyt dojdziesz w pół dnia, a wieczorem zejdziesz do miasta. Nie ma też tak dużych różnic pogody doliny/szczyty. Tu jest kompletnie inaczej: gdy w dolinie jest 30 stopni, na szczycie zawsze będzie mróz, a sam Kazbek to nie jednodniowa wycieczka. Wielu z nas o tym zapomina.

Fot: Ewa Stachura

Jak to zmienić?

Najważniejsze jest odpowiedzialne opowiadanie o Kazbeku. Bez robienia z tej góry zimowego K2 (są wyprawy, które tak się przedstawiają), ale i bez lekceważenia. A przede wszystkim ludzie chcący wejść na szczyt powinny się przygotować. A przygotowanie to więcej, niż pobieżna lektura jednego wpisu na blogu. To też analiza mapy, lektura dokładnego opisu drogi.

Czy płatne akcje, jak na Słowacji, nie rozwiązałyby sprawy? A może tylko wpędziłyby polskiego konsula w samobójcze myśli?

Raczej to drugie. A tak serio – większość osób przyjeżdża z ubezpieczeniem. Płatne akcje chyba nic by nie dały. Ważne jest jednak co innego: tutaj nie ma prawdziwego ratownictwa. W Kazbegi jest baza ratowników, ale czas ich reakcji jest bardzo długi. To nie Tatry, gdzie złamawszy nogę, możesz zadzwonić po śmigło. Tu ludzie są mniej przeszkoleni, nie mają takich umiejętności, a przede wszystkim – nikt nie wyjdzie na akcję w warunkach zagrażających życiu. Akcje są dłuższe i trudniejsze albo nie ma ich wcale. Wychodząc na szczyt musisz liczyć się z tym, że będziesz tam sam i nikt ci nie pomoże.

Przyjechałam tu pod koniec 2015 roku, w którym zdarzył się wypadek dwójki Polaków: chłopaka i dziewczyny. Zagadkowa historia: szli niezwiązani, on nieco z przodu. Odwrócił się, przeszedł kilkanaście kroków, obejrzał – jej nie było. Szukano jej wiele dni. Niezwykłe, w końcu miejsce jej zaginięcia było znane z dokładnością do kilkudziesięciu metrów. Nic. Jak kamień w wodę. Jeszcze rok temu Stacja Meteo była obklejona jej zdjęciami. Skoro nie było wtedy ofiar, może zadziałało to komuś na wyobraźnię?

Najbardziej pamiętam inny wypadek, już za mojej tutaj bytności. Ekipa umówiła się pod Kazbekiem przez internet, jej członkowie nie znali się nawzajem. Na wysokości Plateau zastała ich fatalna pogoda, zerowa widoczność. Wszyscy uznali, że w takich warunkach zawracają. A wtedy jeden z nich odwiązał się i poszedł sam. Grupa wróciła do Meteo, w którym akurat przebywałam. Ten samotnik nie wrócił do Stacji przez 2 kolejne noce. Zaczęła się akcja poszukiwawcza, a ja dzwoniłam do jego żony informując że „Pani mąż zaginął, trwają poszukiwania, ale proszę być przygotowaną na wszystko”.

Jaka była jej reakcja?

Pierwsza była dość spokojna, chyba doznała szoku. Potem zadzwonił do niej konsul i ta rozmowa była trudniejsza. Aż nagle trzeciej nocy, w ciemnościach, obudziły mnie wrzaski. Ktoś darł się na kogoś w różnych językach. To był zaginiony Polak. Wszedł do Stacji Meteo, a wtedy przewodnicy i ratownicy zobaczyli, że nic mu nie jest i zaczęli krzyczeć na niego, byli wściekli. Natychmiast kazali dzwonić do Polski, do żony. Stałam przy nim, wszystko słyszałam i nigdy tego nie zapomnę. On mówi do słuchawki „Wróciłem, żyję”. A ona, przeraźliwie grobowym głosem: „Nie. Ty do mnie nie dzwonisz. Ty umarłeś”. Co ciekawe, 4 lata temu ten sam facet był z zespołem na Mont Blanc. Zrobił im dokładnie to samo. Wyszło wtedy na jaw, że był przygotowany na taki scenariusz. Miał jedzenie i śpiwór, i był gotów się odłączyć, ale nie powiedział o tym planie nikomu. Po prostu zataił, że szykował się na solową akcję. A więc kiedy my myśleliśmy, że umiera, pozbawiony wszystkiego, on dość spokojnie biwakował. Był zmęczony, trochę poodmrażany, ale to był drobiazg. Ratownicy byli na niego okropnie wściekli i choć przyleciał wtedy śmigłowiec, kazali mu schodzić pieszo. „Miał siłę tam siedzieć, ma siłę zejść sam” – powiedzieli.

*

Czym jest projekt „Bezpieczny Kazbek”?

„Bezpieczny Kazbek” powołali do życia ratownicy górscy i medyczni z Polski. Zaczęło się od akcji poszukiwawczych, zorganizowanych za sprawa rodzin, poszukujących ciał swoich bliskich na górze. Po 2 lub 3 takich akcjach powstał ten projekt. Dbają o bezpieczeństwo na Kazbeku, informują, a latem, od połowy czerwca do końca września, stacjonują w Meteo. Jest ich 4-8 ludzi, gotowych do wyruszenia na akcję. Siedząc tam rozmawiają z turystami, niektórym odradzają wyjścia, przede wszystkim czekają na wezwanie. W 2016 roku nie mieli żadnej trudnej akcji. Choroba wysokościowa, złamana noga – na razie tyle. W tym sezonie też będą tam obecni. Projekt realizuje Fundację Medyk Rescue Team, a polscy ratownicy  pracują tam jako wolontariusze, bezpłatnie.

Czemu akurat tu? I czemu Polacy?

Z powodu wypadkowości Polaków – statystycznie wypadamy źle. I z powodu miejscowego rescue, które jest, ale nie działa jeszcze tak dobrze. Gruzini stacjonują w Kazbegi, a więc czas ich dotarcia na górę jest znacznie dłuższy. 6-7 godzin do stacji, a potem jeszcze 2-3 do Plateau. W dodatku w Kazbegi stacjonuje 8 ratowników na nasz cały region, a Polacy zajmują się tylko Kazbekiem.

Nika i Dżaba brali udział w wielu akcjach poszukiwawczych i śmierć widzieli nie raz. Dżaba zawsze podkreśla, że nie ma tu wypadków „losowych”. Nieprzewidziana lawina, obryw – nic z tych rzeczy. Wszystkie wypadki na Kazbeku, polskie i inne, wynikają z głupoty i nieprzygotowania.

Wyprawa na Kazbek to przepiękne i niezapomniane przeżycie. Gdy przygotujesz się do niej odpowiednio, będzie właśnie taka – nie tylko moment na szczycie, ale całość. Nawet osoby, które były na wielu innych górach, mówią, że Kazbek wspominają szczególnie. Nie ma sensu tego psuć, narażając przy tym życie.

*

Andrzej Maciata, ratownik TOPR:

Moja obserwacja: nie mając gór lodowcowych u siebie nie mamy kultury i wiedzy wysokogórskiej. Łatwo dać się nabrać, że Alpy to po prostu większe Tatry.

Do nas, do TOPR, z innych organizacji ratowniczych Alp przysyłane są prośby, abyśmy wpłynęli na środowisko turystyczne i wspinaczkowe w Polsce. Czemu? Bo mają bardzo duże problemy z Polakami.

W polskich górach, gdy jest załamanie pogody, ciężko głowimy się jak do człowieka dojść i mu pomóc. W Alpach nikt po niego nie pójdzie, nikt nie narazi własnego życia. Sytuacja z Włoch, sprzed kilku lat: dwójka ludzi wyszła w zła pogodę, ratownicy nie mogli do nich dojść. Załamanie pogody trwało tydzień i było zapowiadane. Zmarli w namiocie z wychłodzenia i wyczerpania. Ratownicy z włoskiego Courmayer do dziś mają kaca moralnego, bo nie mogli ich uratować. Jasne, pogoda nie pozwalała. W skórze ratownika jest jednak coś, co każe zadawać sobie pytanie: czy zrobiłem wszystko, co możliwe?

Do szwajcarskich ratowników pod Matterhornem przyszło kilku Polaków. Szwajcarzy: „nie idźcie, będzie burza”. Polacy poszli. Przyszło załamanie pogody, a wtedy nasi zadzwonili do tych samych Szwajcarów po pomoc. Szwajcarzy: „Nie damy rady, za 2-3 dni może poderwiemy śmigło. Teraz jest za duże ryzyko lawin, ratownicy zginą”.

Albo Elbrus, wyjazd Polskiego Klubu Alpejskiego. Akurat mieliśmy dyżur, gdy zadzwoniła córka jednego z zaginionych. „Czy nie macie jakiś kontaktów do rosyjskich ratowników?”. Nikt z Klubu nie odbierał telefonów, więc nawiązaliśmy kontakty przez kolegów. Co zaszło? Samotny lider wziął czwórkę ludzi. Dwóch było szybszych, więc stanęli na szczycie i wrócili. Trójkę dopadło załamanie pogody, zaginęli. Dwa ciała znaleziono po 4-5 dniach, trzeciego nie odnaleziono w ogóle.

W tamtym dniu 100 osób czekało na okno pogodowe. Rosjanie odradzali wszystkim wyjścia. Poszły 2 grupy: rosyjska i polska. Rosjanie zawrócili, Polacy parli. Efekt – 3 trupy. Jakie mieli doświadczenie? Jeden ze zmarłych za największe doświadczenie miał wejście na Rysy.

*

Ratownik z posterunku pod Kazbekiem:

Główna trudność to dużo szczelin i szybko zmieniająca się pogoda. Wiele turystów rusza bez przewodnika, ale często nawet bez sprzętu, nawet raków. Wielu nie ma pojęcia jak układają się szczeliny, nie mają pojęcia którędy w sezonie letnim spadają kamienie. Nie prowadzimy statystyki każdej akcji, ale prowadzi ją departament Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Tbilisi, który jest centrum wszystkich działań ratunkowych. Najczęstsze narodowości: Polacy, za nimi Rosjanie, Ukraińcy. Z Polakami wypadków wydarza się najwięcej. Polacy to szczególny problem – chodzą bez strachowki (tzn. sprzętu: czekana, liny, raków). Dla nich w minionym roku polski konsul ustawił, na prośbę ratowników, znaki dla Polaków.

Zobacz również

49 odpowiedzi

  1. Dodam od siebie ze nie ma co liczyc w ciemno ze bedzie sprzet w Kazbegi. Maja tam ograniczona ilosc lin i rakow. Moze byc tak ze ktos nie zwroci na czas lub ze nie ma naszej dlugosci liny…

    Liny sa ewidentnie deptane rakami i ponacinany maja oplot.

    Na gorze jest zimno. Podczas wychodzenia przydala by sie kurtka puchowa. Zimowe buty. W klaaycznyxh trekingach i dwoch parach skarpet bylo za zimno. Termosy konieczne. Wszystko na gorze zamarza. Na osobe na atak z meteo spoko miec ze 2 l plynow.

    To wschod. Ibslyga meteo chleje caly dzien. Bawia sie w ratownikow ale brak im oglady czasami. Trzeba byc samowystarczalnym.

    1. Klasyczne buty trekingowe na Kazbeku mogą nie dać rady, to prawda. A co do chlania – nie było tak źle, popijali coś czasami 🙂 W kwestii ratownictwa nie ma jednak co liczyć na obsługę, bardziej pomocni będą Gruzini w Kazbegi oraz oczywiście Polacy z „Bezpiecznego Kazbeku”.

  2. Bardzo ważny tekst. Smuci jedynie Łukaszu, że WY – blogerzy, środowisko blogerskie nie potraficie odpowiednio reagować na wpisy, które nie dość, że są kontrowersyjne, to być może przyczyniły się do czyjejś śmierci. Piję oczywiście do rękawiczek i jeansów. Ten tekst na szczęście z tego co widzę, zniknął, ale wisiał wiele lat i jego pozostałości (było o tym głośno) w wielu miejscach można odnaleźć, a informacja się niesie. Nie widziałem dużego zainteresowania tym tematem ze środowiska blogerów – może się mylę, ale na pewno nie było to głoszone publicznie. W Gruzji byłem natomiast wiele razy i historia ta krążyła, nie przesadzam.
    Ironią jest to, że autorzy tego karygodnego tekstu otworzyli swoje biuro podróży z hasłem: Jesteś turystą? Zrobimy z Ciebie podróżnika, zostań podróżnikiem – http://www.ministerstwopodrozy.pl . Mam nadzieję, że Gruzji na tej podróżniczej liście nie będzie 🙂

    Co nie zmienia faktu że każdy jest odpowiedzialny za siebie, niemniej jednak szukanie informacji to jest jakiś element przygotowań – i jeśli idzie taki przekaz ze strony jednego, czy drugiego bloga, forów internetowych, to niedoświadczeni turyści mogą ulec złudzeniu i spróbować.

    1. Nigdy nie czytałem tamtego wpisu, o samym Kazbeku też niewiele wiedziałem. Obawiam się, ze brak reakcji wynika w takich przypadkach z nieznajomości tematu. Niewielu blogerów wchodzi na 5000 metrów.

  3. PS
    https://disqus.com/home/discussion/paragonzpodrozy/w_skarpetkach_na_kazbek_5047_m_npm/newest/
    To są komentarze do tekstu z paragon z podrozy.

    „Mój kolega wziął z Was przykład… dzisiaj dostaliśmy informacje, że znaleźli jego ciało na wysokości 4300m. Dwoje innych jest nadal poszukiwanych. BRAWO! BRAWO za wskazywanie młodym ludziom odpowiedniej drogi. Idioci tacy jak Wy będą powtarzać Wasz wyczyn tylko po to żeby wrócić w trumnie. Nadal nie mogę uwierzyć w to co się stało, Znalazłam Wasz blog bo szukałam informacji o tej górze i nigdy wcześniej nie byłam tak zażenowana ludzką głupotą.”

    1. No właśnie. Ciekaw jestem jak po kilku latach koledzy oceniają tamto wejście i relację z niego. To zresztą interesujący przypadek do dyskusji o odpowiedzialności za to, co piszemy. Moim zdaniem odpowiedzialne podróżowanie to też odpowiedzialne pisanie o tym.

      1. Właśnie o tym samym sobie myślałam, czytając ten wywiad i teraz komentarze. Zdecydowanie ważny temat i z chęcią bym takiej dyskusji posłuchała. W Cieszynie?

  4. Wspominając mój wycof spod Kazbeku, podpisuję się każdą kończyną. I przypominam sobie, jak zostałam zjechana kilka lat temu, kiedy miałam czelność skrytykowac „wyczyn” chłopaków z Paragon z Podróży i podważyć opinię Tomka Michniewicza w związku z tym.

  5. W wrześniu 2016 r. w ramach projektu Marzeniami Macieja Frankiewicza próbowaliśmy zdobyć Górę Kazbek. Przygotowania do tego trwały ok 10 miesięcy. Przygotowanie fizyczne, teoretyczne, zakup butów (rozchodzenie ich), odpowiednia bielizna, kurtki, rękawiczki itp. Przez cały ten okres przygotowań byliśmy w kontakcie z Mauntain Freaks. Ewa instruowała nas, polecała sprzęt, rozmawiałyśmy z nami o Górze. W kwietniu pojechałam osobiście poznać przewodników Nikę , Jabę oraz Ewę. Polubiliśmy się od pierwszych minut i zaufałam im bezgranicznie. Na Górę poszedł z nami Jaba, to niesamowity człowiek, przewodnik z ogromnym doświadczeniem. Sprzęt specjalistyczny kaski, raki, czekan, namiot, śpiwór wypożyczyliśmy właśnie u nich – był niezawodny. Będąc pod stacją Meteo widziałam dużo szaleńców z Polski, którzy cwaniaczyli co to oni nie potrafią i gdzie oni nie byli. Najśmieszniejszy był człowiek, który uznawał się za wyśmienitego przewodnika beskidzkiego i on po naszym zejściu z Góry zapytał: „po co wam były kaski…” Odpowiedziałam dla bezpieczeństwa, spadają tam kamienie itp. On stwierdził, że nie potrzebuje i idzie sam, bo jest tak dobry. Nie wiem czy Górę zdobył, tego dnia co miał iść była zła pogoda. Góra Kazbek jest prześliczna i tak samo niebezpieczna. Przeżyliśmy tam chwile grozy jak i wspaniałe momenty. Przez cały czas był z nami przewodnik Jaba, który swoim opanowaniem i wiedzą pomagał w każdej sytuacji. 150 metrów przed szczytem musieliśmy zawrócić, ponieważ jedna z uczestniczek doznała choroby wysokościowej. Odwrót z Góry nie był wstydem to największa odwaga, ponieważ liczy się życie ludzkie!!! Chłopaki z „Paragon z podróży” za swoje wejście na Górę oraz opisywanie bzdur na blogu powinni być wykluczeni ze środowiska podróżniczego!!! Nic ich nie usprawiedliwia.
    Dlatego apeluję o rozwagę i odpowiednie przygotowanie do zdobycia Góry Kazbek.

    1. Nie było moim celem piętnowanie kolegów, bo cenię ich – jako twórców i kolegów właśnie. Temat artykułów na blogach wypłynął jednak jeszcze przed tym wywiadem. Dobrze, że autorzy wycofali się z niego.

      Nie był to jednak jedyny taki tekst, inne wciąż wiszą w sieci.

      1. Jakie „wykluczyć”? Z jakiego „środowiska”? Co ty „Asiu” za idiotyzmy wygadujesz?

        To istnieje jakieś „środowisko” mające moc decydowania, czy komuś wolno podróżować, lub dokonywać wyczynów? Jeżeli ktoś chciałby nawet próbować o tym decydować, to chciałbym, aby to ten ktoś został wykluczony.

        Czy ktoś ucierpiał z powodu ich wejścia? Weszli i zeszli cali i zdrowi. Czyli jednak wiedzieli, co robią, choć pozory stwarzają inne wrażenie. ICH sprawa.

        George Malory wszedł na Everest w swetrze z wełny z merynosów i sztruksowej kurtce. O jego dzisiejszych naśladowcach mówi się, że „oddają hołd mistrzowi” i się ich podziwia, kręci o nich filmy dokumentalne, oklaskuje na spotkaniach. A na tych chłopaków spadł hejt. Ciekawe.

        1. Kamilu, George Mallory wchodził na Everest (i raczej nie wszedł) w najlepszym wówczas dostępnym sprzęcie i posiadał doświadczenie wspinaczkowe wyniesione z Peak District, Alp i Himalajów. Dlatego porównanie chybione. Wszystko wskazuje na to, że jednak nie wiedzieli co robią. Udało im się, gdyż na szczycie panowała idealna pogoda, ale gdyby warunki były nieco gorsze, wejście 5000 m w skarpetach zamiast rękawiczek i butach do letnich wędrówek mogłoby skończyć się źle. Że zacytuję pewien blog istniejący w sieci:

          „Po około półtorej godziny marszu Kinga zdecydowała, że zawróci. Wzięliśmy jedną jej parę skarpetek, którą natychmiast ubrałem na ręce, uprzednio wkładając pod nie jakieś skrawki gazet. Łyknęliśmy kolejną tabletkę aspiryny choć głowa mnie nie bolała i czułem się zadziwiająco dobrze. (…) Z minuty na minutę zmęczenie coraz bardziej dawało nam się we znaki i zaczęliśmy trochę się słaniać na nogach. Ręce ciągle mieliśmy poowijane w kilka warstw różnych strzępków odzieży, skarpetek i woreczków foliowych co uniemożliwiało, a przynajmniej skutecznie utrudniało wyciągnięcie jedzenia czy picia.”

          Główny zarzut dotyczy tego, że kilka osób opisało swoje wejścia w stylu „skarpetkowym” jako reprezentatywne. To sprawiło, że Kazbek otrzymał miano góry łatwej i zaczął przyciągać nieprzygotowanych. Gdy opisujemy nasze wyczyny powinniśmy brać odpowiedzialność za tych, co pójdą za nami. Gdy za rok-dwa wejdę np. na Matterhorn i po zejściu napiszę „było łatwo, wszedłem bez raków” czy będzie to OK? Moim zdaniem nie, gdyż może to kosztować życie kogoś, kto to przeczyta i uzna, że on też tak może. A więc nie jest to tylko moja sprawa.

          Czy ktoś ucierpiał z ich powodu? Tego już się nie dowiesz. Trójka chłopaków, która zginęła na Kazbeku w 2013 mogła wzorować się na takich opisach. Tego nie wiemy.

          I na koniec, odpowiadając na Twoje pytanie o „środowisko”: nie istnieje żadne oficjalne zrzeszenie podróżników, ale oczywiście jest pewne nieformalne „środowisko”. Mamy ze sobą dobry kontakt i nie decydujemy, komu wolno podróżować lub dokonywać wyczynów, ale wskazujemy sobie wzajemnie rzeczy wątpliwe. W skrajnych sytuacjach odcinamy się od tych, którzy prezentują postawę naganną. Tak właśnie polskie środowisko podróżnicze odcięło się od Marcina Gienieczki czy Wojciecha Cejrowskiego.

          1. Hmm… W wielu sprawach się z Tobą zgadzam – jak w kwestii tego „skarpetkowego” zdobywania Kazbeku. Tu przemyślałem sprawę dość dogłębnie.

            Jednak w kwestii tego „wykluczenia”… wiesz, mnie to słowo bardzo źle się kojarzy i czuję do tego słowa odrazę. Dlatego tak zirytował mnie wpis powyższej komentatorki, która domagała się wykluczenia wspomnianych „skarpetkowych” zdobywców Kazbeku. Zganienia owszem, domagania się poprawy postawy, jak najbardziej, ale nie wykluczenia. Wykluczaniem niczego się nie buduje.

            Że wielu ludzi oburzył występek Marcina Gienieczki, to zrozumiem. Bo paskudnie oszukiwał. Ale on ma jeszcze szanse odbyć kolejne podróże uczciwie, pobić jakieś rekordy uczciwie (o ile zmądrzał).

            Podobnie ci chłopcy, co poszli w dżinsach na Kazbek. Może jeszcze zrobią w życiu wiele dobrego? Tego nie wiemy, ale mają na to zawsze szansę. Bieleckiego tez środowisko wykluczyło. A dopiero potem, po kilku latach okazało się, że on niejednemu już w górach życie uratował i zawsze to on pierwszy idzie z pomocą i nigdy nie odmawia.

            Nie bardzo rozumiem natomiast, co miałeś na myśl z Cejrowskim? Kto konkretnie go wykluczył? Z tego co wiem, Cejrowski przyjaźni się z Pałkiewiczem i kilkoma znanymi podróżnikami i mimo, ze ma niewyparzony język, to oni go nie wykluczyli. Domyślam się, że Ty i grono Twoich przyjaciół go nie lubi. Oczywiście macie takie prawo. Nikt nie musi lubić każdego. Natomiast jeśli go „wykluczyliście” to on chyba nawet o tym nie wie. Ma swoich przyjaciół i swoje własne środowisko. Ja w każdym razie cenie go za dokonania na polu antropologii, mam wszystkie jego książki z tej dziedziny.

            W ogóle z Cejrowskim jest dziwna historia. Oglądałem raz nagrania z festiwalu „Wachlarz” bodajże i tam jeden z prelegentów stwierdził, ze Wojciech Cejrowski dehumanizuje Indian. Prelegent poprał swoja tezę wyjętym z kontekstu wypisem z którejś książki W.C. Tu kamera pokazała widownię i wiele osób przytaknęło głowami, potwierdzając że się z tą tezą zgadzają. A ja przecierałem oczy ze zdumienia. Bo kto, jak kto, ale Cejrowski w każdej swojej książce, w każdym odcinku „Boso przez Świat” ukazywał Indian Ameryki Południowej jako ludzi bardzo podobnych do nas, podkreślał, że między nami tak naprawdę nie ma różnic. I to właśnie Cejrowski często mówi o potrzebie ochrony kultur Indian amazońskich. Byłem zdumiony, jak łatwo ludziom przychodzi oklaskiwanie tego prelegenta, mimo że powiedział o W.C. nieprawdę. Zmanipulował. Dlatego jak zawsze wolę mieć własne zdanie, samemu sprawdzić i się przekonać, a nie polegać na tym, co zasugerowało jakieś środowisko.

            Myślę, że znasz to uczucie, kiedy wiesz jaka jest prawda, a ludzie wokół mówią zupełnie co innego. Opisałeś to w artykule o imigrantach pod węgierska granicą, kiedy Ty widziałeś co innego, a co innego powiedziano w wiadomościach.

            No ale dobra, bo się rozpisałem. Podsumowując, chce powiedzieć, ze „wykluczenie” niczego nie buduje i lepiej być w tej materii ostrożnym. Łukaszu, nie podążaj nigdy tą drogą, nie stosuj takich rozwiązań. Są lepsze. A jeśli Twoje środowisko namawia Cię, byś się od kogoś odcinał, Ty namawiaj środowisko do powściągliwości. Zawsze to lepsze od palenia mostów.

            Ja w życiu swoje po tyłku dostałem, ale nigdy nie czułem potrzeby wykluczania kogoś. Może też dlatego, że jestem indywidualistą i właściwie nigdy nie dążyłem do przynależności do jakiegokolwiek środowiska? Nie wiem.

  6. Kiedy czytałam ten artykuł cały czas zastanawiałam się nad tym, że ja też myślałam o Kazbeku jako o łatwej górze, na którą 'wszyscy’ wchodzą.
    Po górach specjalnie nie chodzę – byłam raz na ponad 5000m, raz na prawie 5000m – to było w Ameryce Pd – tam ogólnie jest wysoko, więc w sumie czasami nie trzeba dużo, żeby się zaleźć gdzieś wyżej – raz miałam fatalną chorobę wysokościową, a drugi raz pogoda w ciągu pół godziny zmieniła się ze słońca i błękitnego nieba w prawie zerową widoczność i burzę z piorunami – i mimo tych negatywnych doświadczeń byłam przekonana, że Kazbek, który jest na mniej więcej podobnej wysokości MUSI być łatwy skoro na blogach tak piszą, w dżinsach tam wchodzą, i w ogóle kiedy byłam w Gruzji to tyle osób o tym Kazbeku mówiło i się wybierało, bo to proste…

    Tak więc to ważny artykuł – bo edukacja ludzi jest ważna, tak samo jak branie odpowiedzialności za to co się pisze na blogu.

  7. Polscy mężczyźni (na szczęście nie wszyscy) niestety słyną z kozaczenia w górach. Co ja nie dam rady? Uważają, że nie trzeba się uczyć używania czekana czy raków. Sprzęt sam wystarczy, samo się zrobi. Wystarczy obejrzeć filmik na yt. Setki nieprzygotowanych mamy już w Tatrach. Drugi problem to chęć popisania się i wrzucenia selfika na fb. Dla lansu.

  8. Fajny wywiad, dużo ciekawych informacji i celnych obserwacji. Może parę osób uświadomi sobie, że góry lodowcowe (nawet te 'łatwe’) to trochę inna para kaloszy. Chciałem się jednak odnieść do pewnego fragmentu dotyczącego wchodzenia grup bez przewodnika, który pozwolę sobie zacytować:

    'I coś jeszcze, co osobiście mnie boli, bo wspieram Polaków, którzy tu przyjeżdżają: polski styl wchodzenia. Kombinowanie „poczekajmy, aż będzie szła grupa z przewodnikiem, będziemy szli za nimi”. To już nie tylko głupota, bo idą sami. To także wykorzystanie tego przewodnika i jego klientów. Plus liczenie, że w razie kłopotów to oni przyjdą nam z pomocą. Gdy wpadniesz do szczeliny, inny zespół nie zostawi Cię samego. Kalkulujesz więc, że ktoś Ci pomoże, ale nie chcesz mu za to zapłacić, bo przecież go „nie potrzebujesz”. Narażasz przy tym jego samego oraz jego klientów, odbierając im być może szansę na wejście na szczyt. Na Kazbeku robią to niemal wyłącznie Polacy.’

    Mnie nie boli, ale wręcz drażni wieczne utyskiwanie przewodników jak to inni mają czelność łazić po naszych śladach, jeszcze oczekując pomocy w razie wypadku, a przecież nic nam nie płacą i jeszcze mogą uniemożliwić nam i klientom wejście na szczyt.

    Pani Ewo chciałbym zwrócić uwagę, że to działa w obie strony. Jeżeli ktoś z waszych będzie potrzebował pomocy to jest spora szansa, że ci którzy idą za wami tej pomocy wam udzielą. Jest też możliwe, że nie będą kręcić nosami, bo nie weszli na szczyt i za udzielone wsparcie nic nie zarobili. Na popularnych górach zawsze znajdą się grupy bez przewodnika. Czy to znaczy, że żeby zachować twarz zawsze muszą wychodzić z obozu na szczyt jako pierwsze?
    Po drugie, przewodnicy też niejednokrotnie korzystają z tego, że inne ekipy były na trasie przed nimi (chociażby mając przetorowany śnieg).
    Po trzecie, pomijając to czy ktoś jest przewodnikiem czy nie, każdy kto był wcześniej na danej górze ma przewagę nad innymi ponieważ lepiej zna drogę i zazwyczaj pokonuje ją szybciej. Niech Pani postawi się w sytuacji grupy osób wchodzących na górę lodowcową, na której wcześniej nie byli. Nie patrzyłaby Pani którędy idą inne ekipy? Wytyczałaby Pani za każdym razem swój własny wariant?
    Może w takim razie trzeba by było dodać jeszcze jeden napis po polsku – kto pierwszy na szczycie kasuje innych za wytyczenie drogi? Naprawdę, nie sprowadzajmy wszystkiego do biznesu i kasy, bo nie o to w chodzeniu po górach chodzi.

    1. Kubo, kto czytając ten artykuł miał to zrozumieć, to zrozumiał. Eksperci z taką mentalnością raczej się nie zmienią, a tylko będą się krygować, i przez to trudniej będzie się na nich poznać zanim się z takim „wejdzie w ścianę”.

  9. Nauczony doświadczeniem (tj. nikt nie zagląda do komentarzy w starych wątkach) pytam tutaj :). Jakie są Wasze opinie nt. but podejściowy + via-ferrata + pola śnieżne? Chodzi mi o to że w Dolomitach można się spotkać z koniecznością przekroczenia na niektórych szlakach większych lub mniejszych stromych pól śnieżnych, takich które wymagają asekuracji czekanem. Z drugiej strony wolałbym wędrować po skale w podejściowym bucie. Czy na takie pole śnieżne wystarczy but podejściowy + stuptutki + raczki + czekan? Jestem ciekawy Waszych opinii 🙂

    Pozdrawiam
    Tomek
    P.S. Myślać raczki mam na myśli np. taki model https://www.skalnik.pl/turystyka-zimowa-raki-raczki,raczki-ice-traction-plus,179-k-18091-43421-p

    1. strome pola śnieżna w miękkich butach robią się niebezpieczne, raczki na lodzie ( zwłaszcza stromym ) nic nie dadzą, nawet aluminiowe lekkie raki trudno w taki poranny lód wbić (a ewentualne bicie stopni czekanem zajmuje czas), poza tym zostają strome piargi i trawki gdzie miękki but wcale nie trzyma. Ześlizguje się. Można oczywiście chodzić po Dolomitach bez sprzętu, ale tylko po łatwych trasach (nie wysokogórskich), płaskich polach śnieżnych i ścieżkach- na większości szlaków nie ma wielkich problemów technicznych, ferraty są prawie zawsze łatwe, zwykle można zawrócić. Niemniej znam miejsca gdzie mogłoby być niebezpiecznie, a czekan na zaśnieżonych półeczkach też nie pomoże. Czyli główne pytanie jest kiedy i gdzie? I jakie ma się górskie (wysokogórskie) doświadczenie?

      1. Dzięki Kasiu za odpowiedź, ja byłem w Dolomitach w trekach i normalnych rakach paskowych (Marmolada i Tofana, gdzie dojście do szczytu w tamtym roku to było przejście 200 m pola śnieżnego podszczytowego) a teraz szukając lonży w sklepach widzę że dużo sklepów górskich pod hasłem „sprzęt na via-ferraty” proponuje dużo modeli butów typu podejściówki. Stąd moje pytanie, bo z jednej strony via-ferraty to max. moich możliwości (źle się czuję powyżej 3 tys. m n.p.m.) a z drugiej podoba mi się minimalizm w sprzęcie. Nie chciałbym mieć butów ciężkich, zimą nie jeżdżę w góry.

        1. Tomek, niskie buty podejściowe, mają często dosyć sztywną podeszwę, więc w razie potrzeby można spokojnie zakładać na nie raki (chociaż te lepiej siedzą na wysokich butach). Czasem można spotkać ratowników TOPRu z rakami na niskich Salewach Mountain Trainer (co widać na tym filmie, wystarczy przewinąć do 16:50: https://vimeo.com/107924869).

    2. Tomku, moje doświadczenia są dobre, o tym dlaczego napisali już z grubsza przedmówcy. W Pirenejach przeszedłem szlak HRP w wysokich butach, ale pomimo występowania tam pól śnieżnych, drugi raz wziąłbym niskie. Najlepiej podejściówki. Na letnich, dość twardych płatach śniegu, takie buty nie będą się zapadać, nie przemoczysz więc skarpet. Tymczasem, jak mówi na filmie ratownik, niski but daje często tą samą wygodę marszu przy niższej wadze.

      Nigdy nie próbowałem, jak TOPR-owcy na tym nagraniu, zakładać raków paskowych do podejściówek. Jest to jednak, jak widać, możliwe. Warunek – muszą to być raki paskowe. Raczki sprawdzą się na śniegu, nigdy na lodzie, jak wyjaśniła Kasia powyżej. O ile więc spodziewasz się tylko śniegu, raczki mogą dać radę. Na lodzie – tylko pełne raki, minimum 8-zębne. A sam model buta z filmu także polecam: w Salewa Mountain Trainer przeszedłem 1000 km przez Izrael oraz około 500 km po Polsce. Na długich dystansach brakowało mi w nich czasem amortyzacji, ale w technicznym terenie i na via ferratach sprawdzi się świetnie.

  10. Dziękuję wszystkim za komentarze, szczególnie Kasi za podzielenie się doświadczeniem oraz Kubie za polinkowanie filmiku z patentem raki paskowe + podejściówki.

    Czyli można przyjąć, iż pomijając zimę i lodowce zestaw raki paskowe + podejściówki będzie dobry na wyjścia letnie w górach typu Tatry czy Dolomity (via-ferraty i wejścia do 3 tys. m.)?

    1. A propos raków i niskich butów: i to jest właśnie to polskie podejście, krytykowane w artykule… oczywiście, że się da, ale jest to głupota i brawura!

  11. Dzięki za artykuł. Niesamowite, jak „dostępność” i „łatwość” w zdobyciu Kazbeka usypia czujność, a budzi głupotę wśród ludzi…

  12. Tak się zastanawiam, czy żeby pójść na trekking do lodowca Ordzweri w listopadzie potrzebne jest coś poza dobrymi butami i ubraniem? Pytam post factum, bo zabrałem tam kolegów bez doświadczenia (sam mając zresztą doświadczenie niewielkie), a przeszukaliśmy wcześniej cały internet w poszukiwaniu informacji. „Paragon z podróży” nas ostatecznie uspokoił, a niezdecydowanych przekonał ;). Bardzo dobry wywiad!

  13. Cześć, to ja jestem autorem tego nieodpowiedzialnego tekstu :D!

    W Kazbegi we wsi w restauracyjkach są zdjęcia wspinaczy z lat 60, 70.
    Wchodzili w jeansach. No to zaraz zaraz, 40 lat temu można było wchodzić
    w jeansach, a dzisiaj to niemożliwe? Nie rozumiem 😀

    Poza tym w moim wpisie napisałem dość wyraźnie, że świadomy zagrożeń czekałem na dobrą pogodę. Jakby nie była dobra, to bym nie ruszył. A przy dobrej pogodzie, nie jest tajemnicą, że na Kazbek można wejść w skarpetkach.

    Dziękuję za uwagę!

    WG

    1. Zdjęcie w restauracji może przedstawiać kogokolwiek, nie tylko wspinaczy z Kazbeku. Byłbym więc ostrożny w traktowaniu przypadkowego zdjęcia jako materiału dowodowego.

      Przy dobrej pogodzie Kazbek oczywiście, może puścić w dżinsach czy skarpetach zamiast rękawiczek, ale na pięciotysięczniku, przy drobnej nawet zmianie pogody, to proszenie się o kłopoty. Przykłady, które przytoczyła Ewa, są tego świadectwem. Ewie chodziło też o coś innego: opisywanie swoich wejść, robionych w bardzo dobrych tak, jakby były reprezentatywne. Niestety nie są i przez to mogą być błędnie odczytane.

    2. Może po kolei. W latach 60-70 jak ktoś się znajdował na 5-tysięczniku, to raczej miał doświadczenie. Poza tym ludzie byli znacznie ostrożniejsi, robili dużo lepsze rozpoznanie i nie pchali się w miejsca, o których nie mieli pojęcia. Procentowo i tak było więcej wypadków, bo sprzęt był kiepski – wystarczy poczytać o historii zimowego wspinania choćby w Tatrach. Ginęli najlepsi. To, na jaką skalę dzieje się to dzisiaj statystycznie i jak nieprzygotowani ludzie idą w góry, musi co jakiś czas kończyć się tragedią.

      Byliśmy na Kazbeku w tamtym roku, weszliśmy na szczyt bez przewodnika. Już po zejściu nauczyliśmy kilku Polaków jak się wiązać linę i ją skracać, bo w ogóle nie mieli o tym pojęcia. Nie mieli też pojęcia jak się asekurować czekanem, o budowie stanowiska i wyciąganiu ze szczeliny nie wspomnę. Wszyscy oczywiście liczyli na to, ze za kimś pójdą i jakoś to będzie. Wiadomo, na drodze normalnej często idzie się za kimś, i nie uważam że powinno się płacić dlatego, że akurat idzie się za grupą prowadzoną przez przewodnika. Ale co innego być przygotowanym na samodzielne wejście, a co innego podpinać się pod inną grupę na krzywy ryj. Normalne jest też chodzenie po lodowcu „na pewniaka” – takie typowe cwaniactwo. Co śmieszne, nie wszyscy w ogóle zdają sobie sprawę, że te hałdy kamieni po wyjściu z Meteo to też lodowiec.

      Mówisz, że czekałeś na dobrą pogodę. Wszystko fajnie, ale przy samotnie stojących górach pogoda zmienia się bardzo szybko. Kiedy byliśmy na wyjściu aklimatyzacyjnym (robiliśmy też tracka GPS na atak szczytowy), pogoda ze słonecznej zmieniła się w przciągu 2-3 godzin. Z 2 stron nadeszły chmury burzowe, zaczął padać grad, potem śnieg. Zawróciliśmy z około 4,100 m., bo nie było konieczności iść dalej, a zaczynało się robić dość nieciekawie. Jaki miałeś plan na wypadek załamania pogody? Druga para skarpetek na ręce? Modlitwa? Czy może jednak miałeś kompas i GPS ze sobą?

    3. Drogi Wojtku,
      Upublicznij swój wykaz przejść, to pogadamy poważnie. Strategia atakowania szczytów „na lekko” jest znana od zawsze. Ale robią to najlepsi, będąc w szczytowej formie – Broda Peak w 24 godziny w wykonaniu Krzysztofa Wielickiego na ten przykład. „Pierdoły” w Twoim wykonaniu to najzwyklejsze podpuszczanie, czego nie cierpię. Możesz łazić, gdzie chcesz i jak chcesz – to Twój wybór, ale nie podpuszczaj innych, że tak można, bo Tobie się udało „jak ślepej kurze ziarnko”.
      Pozdrawiam i bez urazy jeśli za ostro
      slawoR

  14. Może powinienem dodać, zanim się mnie pojedzie za nieodpowiedzialnego, ze w podobnym ekwipunku wyszliśmy z M. i N. w kierunku Piku Lenina w Kirgistanie. Obserwując górę i stan zdrowia, wycofałem się na wysokości 4.800 mniej wiecej, z powodu choroby wysokościowej która nie puszczała. M. i N. doszli na 6. z hakiem i zeszli po 3 dniach, bo nawalalo sniegiem. Najlepszy sprzet i najlepsi przewodnicy niewiele by tu nie zmienili.

    1. Co to za dziwna figura – pogoda była kiepska, więc i najlepsi przewodnicy by nie weszli. Czego to dowodzi? Że mieliście znowu farta? Skoro podajesz do jakiej wysokości doszliście, to zakłądam, że mieliście GPS, czyli jednak byliście jakoś przygotowani.

      Chcecie w tym stylu się bawić, to się bawcie – życzę powodzenia. Oszczędźcie sobie tylko karmienia ludźi takimi głupotami, bo sam rozmawiałem ludzi, którzy trafili pod Kazbek po przeczytaniu Twojego wpisu i byli kompletnie zagubieni. I wszyscy meili podobny plan – iść za kimś. Bo sami nie wieli gdzie zaczać. Nie do wiary – kilka osób zainspirowanych Twoim wpisem rozstało z życiem, nie dało Ci to do myślenia?

  15. Bardzo ciekawy tekst, jednak polecam „umiar”, bo czytając wywiad ma się wrażenie, że potrzeba wcześniej wejść na co najmniej Czomolungmę, żeby startować na Kazbek… Przytoczę tutaj klasykę:

    „To jest straszne jak ludzie idą w góry! Nie zdają sobie sprawy z zagrożenia! Ja wchodziłem w zeszłym roku na Giewont, lipiec, skwar, wszyscy w krótkich spodenkach, japonki, klapki, małe dzieci – koszmar! Ja jedyny byłem przygotowany: dwa czekany, raki, profesjonalna odzież, specjalistyczny mocno spłaszczony namiot (żeby opierał się wiatrom), butle z tlenem – najgorsze były te ich drwiące spojrzenia ignorantów. A przecież to GÓRY i wszystko może się zmienić w sekundę! Wejście podzieliłem na 4 dni, co paręset metrów obóz, aklimatyzacja, oczywiście poręczówki na każdym etapie i ostatniego dnia atak na szczyt. Co dzień rano znajdowałem w przedsionku mojego namiotu puszki po Coli i opakowania po chipsach! Przeklęci amatorzy! W końcu zdobyłem szczyt, zużyte butle zostawiłem w pod krzyżem w strefie śmierci, gdzie -o zgrozo! – spotkałem babcię z dwójką wnucząt! Schodziłem kolejne 4 dni, ale przeżyłem tę próbę umiejętności i charakteru. Pod koniec sierpnia planuję wejść na Kopiec Kościuszki, w stylu alpejskim – ale jak zobaczę turystów z dziećmi i watą cukrową, to dzwonię na policję.
    ~Prawdziwy człowiek gór, alpinista, profesjonalsta ”

    Pozdrawiam, we wrzesniu mam zamiar stanąć na Kazbeku 🙂

    1. Oczywista przesada, bo nie ma takich wpisów. Oczywiście, że się da wejść w wiele miejsc bez przygotowania, w tenisówkach, w jednym polarze i bez mapy. Oczywiście są ludzie, którzy w każde góry wchodzą w profesjonalnym sprzęcie i szpanują. Tylko, że zgadnij kto z tych dwóch grup naraża się na większe niebezpieczeństwo?
      Widziałem ludzi, którzy łamali sobie nogi idąc na spacer w góry wałbrzyskie, bo uważali, że to pryszcz. Kozakowanie w górach jest fajne, ale tylko kiedy robisz to z głową.

  16. Z innej beczki w tym roku wylądowaliśmy na Kazbegi – leziemy sobie patrze biuro podróży…a wdepnę …chwila gatki z Ewą. …gadanie o pierdołach…nagle słyszę za plecami Biskup???? odwracam się i widzę gościa z którym 5 lat temu spotkaliśmy się idąc na Kilimandzaro….kurna świat jest strasznie mały….A Kazbi ….piękna góra ….

  17. tym artykułem autorzy wzbudzili zamęt w naszej grupie, co w następstie spowodowało rozłam , jedni czują ,że chcą wejść, inni zrezygnowali. może jesteście w stanie podpowiedzieć alternatyne 3-4 dni trekkingowe w pobliżu, w czasie gdy odważniejsza część będzie szła do góry?

  18. Tekst pełen sprzeczności. Wywołał we mnie brak zaufania do Pani Ewy.

    Najpierw utyskuje, że ludzie idą sami, bez przygotowania, kierując się informacjami z blogów. Chwile potem czytamy, że klientka pyta: „Jakie umiejętności są potrzebne do zdobycia góry?”, a Pani Ewa krytykuje klientkę, a wręcz wyśmiewa, za to, że „nie zadała sobie trudu, by wpisać w wyszukiwarkę jednego zdania, typu „sezon na Kazbek”. Klientka nie zadała głupiego pytania. Głupia, a wręcz rażąca jest natomiast reakcja Ewy Stachury – zwłaszcza, że informowanie klientów to chyba rola jej agencji, czyż nie?

    Dalej czytamy o kazbeckich ratownikach, którzy, tak naprawdę nie maja przeszkolenia, „nie wyjdą w złą pogodę”, a w dodatku alkohol im nieobcy – jak przyznał jeden z komentatorów, a autor powyższego wywiadu próbuje zbagatelizować. Szok! I ty Łukaszu próbujesz to zbagatelizować, obrócić w żart.

    W co drugim akapicie piętnujesz Polaków, a nie chcesz opowiedzieć, że kazbeccy „ratownicy” lubią sobie popić? Że będą się zataczać i awanturować, gdy podejdę i poproszę ich o pomoc? Dziennikarska uczciwość wymaga, by jednak o tym napisać.

    Nie powinieneś też bać się zadawać pytań kontrujących, „niewygodnych”, niech Pani Ewa z pewnych wypowiedzi się wytłumaczy? W Twoim wywiadzie urosła do roli wszech-eksperta i chyba się takim czuje. Mam wrażenie, że ten tekst miał głownie zrobić jej reklamę i nagonić klientów, bo kto nie skorzysta z oferty jej agencji, z pewnością jest „nieodpowiedzialnym idiotą”. Tak brzmi powyższy wywiad.

    I jeszcze jedno – jaki jest procentowy stosunek ilości polskich turystów do turystów innych narodowości? Bo to powtarzanie w kółko „Z Polakami jest tu największy problem” wydaje mi się niewiarygodne. Tu należało zrobić dobry research.
    Być może Polaków jest tam po prostu najwięcej i stąd najczęstsze wypadki są z udziałem Polaków? Jak to wygląda statystycznie?

    Łukaszu, mam dla Ciebie wiele szacunku, jako podróżnika. Dlatego apeluję – wywiad nie polega na bezkrytycznym przytakiwaniu rozmówcy.

    I jeszcze ten pracownik Pani Ewy, który na zdjęciu na górze, przydeptał linę rakiem.

    1. Hej Kamil,

      Dzięki za Twoje uwagi, choć wydaje mi się, że wynikają one częściowo z nieporozumienia lub wyrywkowego czytania.

      1. Pytanie klientki brzmiało (zacytuję): „Jestem zainteresowana wyprawą na Kazbek. Jakie umiejętności są potrzebne do zdobycia góry? Na stronie widzę termin 1 sierpnia, najbardziej pasowałoby mi jednak w grudniu, bo wtedy przyjeżdżam do Gruzji na dłużej”. Pytanie o umiejętności nie jest głupie i Ewa nigdy by go takim nie nazwała. Wręcz przeciwnie, świadczy o ostrożności pytającego. Pominąłeś jednak to, że komentarz Ewy dotyczył drugiej części listu, a więc wejścia w grudniu. Pytanie o pięciotysięcznik w grudniu oznacza – moim zdaniem także – kompletny brak wiedzy o tym, gdzie się jedzie. Nawiasem mówiąc nie odebrałem tego jako wyśmiewania się, więc to już Twoja interpretacja.

      2. „Szok! I ty Łukaszu próbujesz to zbagatelizować, obrócić w żart.” Kamil, uważna lektura komentarzy podpowie Ci, że… nie dyskutowaliśmy o ratownikach 🙂 . Odniesienie do alkoholu dotyczyło opiekunów Stacji Meteo (nawiasem mówiąc pijących zupełnie z umiarem), a nie ratowników. Przeczytaj pierwszy i drugi komentarz uważnie. Dla wyjaśnienia: obsługa stacji nie jest posterunkiem ratowniczym. Tę funkcję pełnią Gruzini w miasteczku na dole oraz „Bezpieczny Kazbek” w bazie. I ci są profesjonalistami. Obsługa z Meteo – to po prostu opiekunowie budynku i to ich dotyczył komentarz.

      3. Nie wiem jakie „niewygodne” pytania mógłbym zadać Ewie, ale jeśli masz propozycję – napisz. Myślę, że chętnie odpowie tutaj.

      4. Nikt nie prowadzi takich statystyk, ale Polaków pod Kazbekiem jest około 20-25%. Piszę to na podstawie moich obserwacji i książki meldunkowej w Stacji Meteo. Spora część to grupy zorganizowane, co oznacza, że Polaków idących w samodzielnych zespołach, bez pomocy agencji, może być ok. 10%. To oczywiście szacunkowa wartość, ale na podstawie moich 3 pobytów w Meteo uważam ją za prawdopodobną. A mimo to, co zaznaczył w wywiadzie gruziński ratownik, jesteśmy najbardziej wypadkowi.

      5. Przyjrzałem się ostatniemu zdjęciu. Który z uczestników przydeptuje linę, bo nie widzę?

      1. Dzięki Łukaszu za odpowiedź. Faktycznie źle zrozumiałem tekst i sądziłem wtedy, że panowie ze Stacji Meteo pełnią tam funkcję ratowników i stąd owo moje oburzenie. Bodaj rok temu byłem na prelekcji wygłoszonej przez ratowników z projektu „Bezpieczny Kazbek” i ich opowieści w połączeniu w Twoim wywiadem przekonały mnie, że Wasz pogląd na sprawę jest słuszny.

        Natomiast zdałem sobie ostatnio sprawę z nieco dziwnej rzeczy, która może trochę tłumaczyć to, dlaczego to akurat Polacy najczęściej kozaczą w wyższych górach, na zasadzie „potrzymaj mi piwo, wejdę na Kazbek”.. Otóż niedawno, po przeczytaniu n-tej książki o naszych – wybitnych, bądź co bądź – himalaistach, oraz obejrzeniu któregoś z kolei filmu dokumentalnego, zauważyłem, że zawsze przedstawia się w nich polski himalaizm jako właśnie taki „romantyczny zryw”.

        Kwestie trudów, niebezpieczeństw, odpowiedzialności są w tych mediach traktowane po macoszemu, aby nie przyćmić przygodowego charakteru opowieści; nie przysłonić atmosfery „romantyzmu zdobywania”. U nas jest tradycja zdobywania gór, ale nie ma tradycji edukowania ludzi, jak zdobywać je z rozsądkiem.

    2. „Matko z córką” , ty na bank jesteś powiązany z ugrupowaniem politycznym , jedynym prawilnymw tym kraju tj. pis….skim. ;-( Po latach czytam twoje wypociny i pretensjonalny do granic wytrzymałości tekst. Ten „bidny” Łukasz, to powinien napisać Ci ,żebyś nauczył się czytać ze zrozumieniem!!! i kropka!!!!
      Nic nie prostować!!!!!!Na drzewo!!.Tacy jak ty zmieniają rzeczywistość w sieci. Marchewka nie jest czerwona, jest ku… niebieska i ch… ., bo ja jestem Kamil. Jakby przeczytał te twoje wypociny jakiś mało rozgarnięty internauta i nie bylo takiego Łukasz, to wykreowalbyś nową zakłamaną rzeczywistość.

  19. Sęk w tym, że nawet gdy artykuł jest napisany ze szczyptą ironii, w komentarzach widać, że ludzie biorą go na serio. „Jakie miałeś buty? – Tańsze niż 300 złotych. – To moje będą jako tako dobre”. ja mam buty za 300zł które się nazywają Scarpa Vega i w nich właśnie wybieram się na kazbek 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *