Apteczka w góry i podróż. Bezpieczeństwo a minimalizm

Opisując moje wędrówki wielokrotnie kładłem nacisk na zasadę „mniej znaczy więcej”. Lżejszy bagaż ma same zalety. Marsz staje się łatwiejszy, tempo szybsze, a zmęczenie po całym dniu mniejsze. Ale czy minimalizm może dotyczyć także bezpieczeństwa? Czy w mniejszym bagażu zmniejsza się też apteczka w góry? Czy można minimalizować wyposażenie, które potencjalnie ma ratować nam życie?

Apteczka w góry – co jest niezbędne?

Podczas pierwszego przejścia Karpat, w 2004 roku, moja apteczka ważyła ponad 700 g i zajmowała objętość około 1 litra. Zmieściłem w niej mnóstwo opatrunków, trzy różne leki przeciwbólowe, środki przeciwgorączkowe, antybiotyk i wiele innych. Na tegoroczne przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego zabrałem małe opakowanie, ważące około 80 g. W jej skład wszedł bardzo prosty zestaw: plastry na skaleczenia, mały plaster papierowy w rolce, opatrunek Compeed na obtarcia, kilka kawałków gazy jałowej i bandaż elastyczny.

Zestaw leków jaki miałem był jeszcze skromniejszy: paracetamol z kodeiną oraz nifuroksazyd, a więc środek przeciwbólowy oraz lek na zatrucia pokarmowe. Doświadczenie pokazuje mi, że najważniejsze podczas długich podróży są właśnie te ostatnie. Do tego mały przyrząd do wyciągania kleszczy. Na koniec dwa drobiazgi, bez których nie ruszam się w teren, a które służą ratowaniu nie mojego, a cudzego życia: rękawiczki gumowe i maseczka do sztucznego oddychania, wykonana z kawałka grubej folii. Wszystko zapakowane w torebki strunowe i transportowane w lekkiej nylonowej saszetce. Taka apteczka swobodnie mieści mi się w dłoni.

Dlaczego tak skromny zestaw?

Analizując przygody w moje i znajomych obserwuję, że najczęściej są to urazy narządów ruchu, a w drugiej kolejności zatrucia pokarmowe. Te pierwsze to stłuczenia, skręcenia, zwichnięcia, w gorszych przypadkach złamania. Do tego dochodzą urazy drobne: skaleczenia, obtarcia stóp, w ciepłe pory roku także ukąszenia owadów. Większość z tych urazów można leczyć od razu, na szlaku, dlatego sensowne jest zabieranie tylko takiego wyposażenia, którego faktycznie można użyć w miejscu wypadku. Nie zabieram leków na każdy wypadek – ograniczam się do tych, które faktycznie mogą być potrzebne do ratowania zdrowia/życia. Nie pakuję do plecaka np. herbatek rozgrzewających. W razie przeziębienia odpoczywam i zdaję się na odporność organizmu.

Ta krótka lista nie jest wystarczająca na wyjazd w kraje tropikalne i w góry wysokie. A to prowadzi do prostej refleksji: nie istnieje jeden, uniwersalny przepis na złożenie apteczki pierwszej pomocy. Jej zawartość musi się zmieniać, zależnie od miejsca i pory roku w jakich wędrujemy/podróżujemy. Gdy to zrozumiałem, mój sposób pakowania zmienił się. Dawniej miałem jeden, uniwersalny zestaw, który trzymałem w pogotowiu i w razie wyjazdu po prostu wrzucałem do plecaka. Teraz dobieram zawartość apteczki ściśle pod kątem danego wyjazdu i kompletuję za każdym razem nieco inaczej, zależnie od miejsca i trudności technicznych. Kosztuje to każdorazowo 20 minut pracy, ale oszczędza wagę i miejsce w plecaku. Dzięki temu zawsze mam w niej to, co aktualnie niezbędne. Inny zestaw zabiorę na wyprawę wysokogórską, inny – na wyjazd do kraju tropikalnego.

Na dalsze wypady do podstawowego zestawu dorzucam: silny środek przeciwbólowy (na wypadek złamania, wypadnięcia dysku itp.), no-spa (rozkurczowa), antybiotyk na silne zatrucia pokarmowe i infekcje. Powyżej 4 000 metrów zabieram też leki na ostrą chorobę wysokościową.

Poniżej znajdziesz 4 zestawy, które uważam za najlepsze do moich potrzeb (leki oznaczone gwiazdką * dostępne są na receptę). Sprawdziły się podczas wielomiesięcznych podróży, długich trekingów i krótkich wycieczek, pod prawie każda szerokością geograficzną.

Ważne
To przykłady, które sprawdziły się na moich wyprawach – pamiętaj, by przed skompletowaniem własnego wziąć pod uwagę Twoje potrzeby. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości – skonsultuj się z lekarzem. Ten artykuł nie zastąpi fachowej porady medycznej!

WARIANT 1 – krótka wycieczka, niskie góry

Klasyczny przykład takiej wycieczki: Mały Szlak Beskidzki, Główny Szlak Świętokrzyski

  • leki brane na co dzień,
  • urazy, zranienia, skaleczenia:
    • opaska elastyczna 10 cm – na nadwyrężenia i skręcenia stawów
    • gaza + ok. 10 plastrów z opatrunkiem
    • dezynfeksja – 2-3 gaziki nasączone alkoholem
    • plaster papierowy w rolce (3-5 m)
    • folia NRC – zapobiega wychłodzeniu
    • rękawiczki 1-razowe
    • maseczka z folii do sztucznego oddychania
  • przeciwbólowe – zabieram jeden lekki środek przeciwbólowy: paracetamol lub ibuprofen
  • zatrucia pokarmowe – loperamid 2 mg + nifuroksazyd 200 mg
  • przyrząd do wyciągania kleszczy

WARIANT 2 – długa podróż zagraniczna

Przykład: kilkumiesieczna podróż po Indiach, Azji Południowo-Wschodniej, Ameryce Środkowej itd.

  • Wszystko jak wariancie 1, a ponadto:
  • no-spa – rozkurczowa
  • aviomarin – wymioty
  • zatrucia pokarmowe – oprócz loperamidu i nifuroksazydu także Biseptol*
  • antybiotyk amoksycylina (Augumentin*, Duomox*) – na poważne infekcje dróg oddechowych, moczowych, silne zatrucia pokarmowe, zapalenie ucha środkowego
  • ofloksacyna – zapalenie powiek, spojówek, rogówki

WARIANT 3 – długi treking, góry niskie i średnie (do 4 000 m)

Przykładow: przejście grani Pirenejów lub przejście Łuku Karpat

  • leki brane na co dzień
  • urazy, zranienia, skaleczenia:
    • opaska elastyczna 10 cm– na nadwyrężenia i skręcenia stawów
    • gaza + plastry z opatrunkiem
    • dezynfeksja – 2-3 gaziki nasączone alkoholem
    • plaster papierowy w rolce (3-5 m)
    • paski Steri-strip do zamykania ran
    • folia NRC – zapobiega wychłodzeniu
    • rękawiczki 1-razowe
    • maseczka z folii do sztucznego oddychania
  • przyrząd do wyciągania kleszczy (jeśli występują w danym rejonie)
  • lekki środek przeciwbólowy (paracetamol/ibuprofen)
  • silny lek przeciwbólowy – używany w razie silnego bólu, np. złamania, kiedy muszę przeczekać do przybycia służb ratowniczych – tramal 100 mg*
  • zatrucia pokarmowe – loperamid 2 mg + nifuroksazyd 200 mg

WARIANT 4 – góry wysokie

Przykład: wejście na Mont Blanc, treking w Himalajach Nepalu

  • wszystko jak wariancie 3, a ponadto:
  • deksametazon* + nifedypina* (obrzęk mózgu) oraz diuramid* (obrzęk płuc) – leki stosowane w chorobie wysokościowej; stosuj tylko po właściwym przeszkoleniu i gdy wiesz, że masz do czynienia ze schorzeniem związanym z wysokością; w razie wystąpienia objawów pamiętaj, że podstawą jest sprowadzenie poszkodowanego niżej.
apteczka w góry podróż
Apteczka w góry. Wariant 4, przed wyjazdem na Mont Blanc

W co pakować lekarstwa?

Wiele firm outdoorowych oferuje zgrabne, miękkie pokrowce, w które pakuje się apteczki. Są one świetne, gdy w środku znajdą się głównie opatrunki. Słabiej sprawdzają się, gdy włożysz do nich dużo lekarstw. Tabletki kruszą się wtedy i wypadają z fabrycznych blistrów. Sposobem na to jest pakowanie naszego zestawu w niewielkie, sztywne pudełka. W praktyce stosuję 3 rozwiązania:

  • w wariancie 1 (mała ilość lekarstw) zawartość apteczki ląduje w lekkim, nylonowym woreczku; wymiary: 10 x 10 x 3,5 cm
  • w wariancie 3 (większa ilość tabletek i kapsułek) całość trafia do niedużego, szczelnego pudełka, oznaczonego z obu stron wyraźnym czerwonym krzyżem; wymiary: 13,5 x 9 x 4 cm
  • w wariancie 2 i 4 (największe zestawy) pakuję apteczkę w podobne, ale nieco większe pudełko, podobnie oznaczone czerwonym krzyżem; wymiary: 13,5 x 9 x 5,5 cm

Pierwsze rozwiązanie pozwala zmniejszyć wagę podczas krótkiej wędrówki na lekko, drugie i trzecie świetnie chronią zawartość na długim wyjeździe.

apteczka w góry podróż
Apteczka w góry. Od lewej: lekki woreczek (wariant 1), pudełko mniejsze (wariant 3), pudełko większe (wariant 2 i 4)

W pudełku umieszczona jest niewielka informacja o dawkowaniu leków, wydrukowana i szczelnie zafoliowana. Na jej odwrotnej stronie znajdują się numery do kilku lokalnych służb ratunkowych. Jadąc za granicę wyszukuję kontakt do miejscowych ratowników i także go tam umieszczam:

apteczka w góry podróż

Profilaktyka i przewidywanie

Czy tak małe zestawy nie okażą się zbyt małe? Odpowiem na to pytanie nie wprost:

Po pierwsze: profilaktyka. Ryzyko wypadku w górach można minimalizować przygotowaniem. Szansa, że podczas przejścia Karpat zwichniesz nogę jest zapewne większa niż na ulicy, ale odpowiednio zaplanowana wędrówka zmniejsza to ryzyko. Dobre buty zapobiegną obtarciom. Lekki bagaż to mniejsze ryzyko urazów nóg, których nie poddajemy nadmiernym obciążeniom. Kijki teleskopowe pomogą utrzymać równowagę i zapobiegną niejednemu upadkowi na ścieżce. Przyglądając się źródłu wody, z którego pijemy, unikniemy potencjalnie groźnego zatrucia. Znając rodzaje chmur możemy przewidzieć zbliżanie się burzy. Decydujące znaczenie mogą mieć nawet pozornie nieistotne elementy: czapka przeciwsłoneczna, z którą przeszedłem hiszpańskie Camino, ważyła mniej niż 50 gramów, ale uratowała mnie przed oparzeniami słonecznymi. Profilaktyka jest więc pierwszym krokiem, który działa w 95% przypadków.

Po drugie: pewnych przypadłości nie warto nawet leczyć. Przestałem zabierać w góry leki na przeziębienie. Jeśli mnie ono dopadnie, po prostu odpoczywam, pozwalając organizmowi na samodzielną regenerację. Oszczędzam pieniądze i wagę mojej apteczki.

Po trzecie: wyczucie. Potrzebna jest świadomość swojego ciała i jego reakcji na wysiłek, chorobę i stres. Idąc na długi i trudny szlak warto wiedzieć jak Twój organizm i umysł reagują w starciu z trudnościami. Wiedzieć jak reagujesz w chwili zmęczenia, jakie zimno możesz wytrzymać, ile możesz iść bez jedzenia bądź wody, jak przyjmujesz stresujące sytuacje. Taką wiedzę nabywa się w praktyce, dlatego ważne jest stopniowanie trudności. Zanim wyruszysz na kilkumiesięczną wędrówkę, sprawdź siebie na krótszych, kilkudniowych wycieczkach.

Po czwarte: zaufanie do gór. Ten punkt może wydawać się najdziwniejszy i najmniej racjonalny, dla mnie ma jednak dużą wagę. Podczas wypraw i wspinaczek górskich nauczyłem się po prostu ufać górom. Zapuszczając się samotnie w ich głąb powierzam im swoje życie, obdarzając pewnym zaufaniem i siebie, i je. Nie lekceważę ich, ale nie demonizuję. Po prostu wiem, że nie są ani dobre, ani złe, lecz nigdy nie wybaczają głupoty. Dlatego przygotowuję się na spotkanie z nimi, mając nadzieję, że owo przygotowanie zostanie wynagrodzone.

Zawsze może się jednak zdarzyć, że przysłowiowa cegła spadnie na głowę. Skręcisz kostkę na prostej ścieżce, potkniesz się o małą szyszkę, krystalicznie czyste źródło przyprawi Cię o skręt kiszek. Co wtedy? Polski żeglarz, kapitan Andrzej Urbańczyk, napisał, że dobrym nawigatorem nie jest ten, kto nigdy się nie gubi, ale ten, kto ma dość sił, jedzenia i wody, by pozwolić sobie na chwilową omyłkę i szukanie właściwej drogi. Podobnie jest w górach, gdy spotka nas trudny moment. Gdy zawiodą Cię siły organizmu i dopadnie choroba, odpuść i daj sobie czas na regenerację. Gdy zdarzy się wypadek wezwij pomoc. Ze złamaną nogą i tak nie dasz rady iść, obojętnie czy jesteś w Beskidzie Małym czy Himalajach. W góry Europy weź telefon komórkowy, w miejsca dalekie od cywilizacji  – telefon satelitarny lub sygnalizator SPOT. A w oczekiwaniu na ratunek zrób użytek ze sprzętu, który masz ze sobą i przeczekaj trudny czas.

Zobacz również

39 odpowiedzi

  1. Łukasz piszesz naprawdę wyczerpujące teksty, dobrze tak sobie porównać Twoje i moje sposoby.
    Ja biorę jeszcze trochę mniej i być może trochę bardziej uważam (np. piję tylko ze źródła, lub gotuję). Nie biorę nifuroksazydu, bo nie użyłam go ani razu przez ostatnie 5 czy 6 lat.Na lekkie niedogodności żołądkowe parzę znalezioną w górach miętę, albo inne ziółka. Czasem biorę węgiel. Jakoś środka antyseptycznego używam mydła. Na mnie się wszystko goi jak na psie, a góry wydają mi się bardzo czyste, ale to być może jest błąd. Nie biorę bandaża elastycznego- bo ciężki. Raz mi go zabrakło i musiałam usztywnić złamaną nogę elastycznymi ciuchami żeby zejść. Sieć była 6 godzin niżej. Paracetamol- czasem się przydaje na ból głowy. Z niewymienionych leków noszę kilka pastylek na uczulenie i wapno z tego samego powodu. Od czasu jak bardziej uważam co jem, też mi się przestały przydawać, więc pewnie z nich zrezygnuję.Górom ufam, mając nadzieję, że jednak są dobre 🙂

    1. Dzięki Kasia! Czytając to nie mogę się powstrzymać od pytania: szłaś przez góry ze złamaną nogą? Chyba nie mogło to być ciężkie złamanie, skoro dałaś radę, ale i tak brzmi dość drastycznie.

      Aha, co do bandaża. W tym roku przydał mi się wielokrotnie i to nie przy skręceniu stawu, ale do usztywnienia stopy gdy obie pary butów – ta w drodze do Santiago i ta w Karpatach – stały się tak cienkie, że nie amortyzowały kroków.

  2. To nie było nic poważnego. Pęknięcie ( i jednocześnie skręcenie). Daleko mi do Simpsona 🙂 Napisałam, bo nie zawsze można liczyć na sieć. Musiałam zejść. To było zimą, dzień krótki, na szczęście byłam z kolegą. Założyłam raki, zjadłam 3 ibuprofeny i jakoś zeszliśmy, chociaż było bardzo stromo. Nie zdejmowałam buta, bo bałam się, że potem nie założę, zawinęliśmy nogę na spodnie i but. Po wyjęciu oczywiście zaraz spuchła. Był mróz, więc przy okazji miałam zimny okład:).
    Co do stóp. Wymyśliłam teraz nowe skarpety, które powinny załatwić ten problem. Bardzo grube, potrzebne jest miejsce w bucie. Niesamowicie elastyczne. Trzeba będzie je przetestować. Dotychczas zakładałam dwie pary z Power Stretchu, to też nie jest zły pomysł, ale trzeba dobrze dobrać rozmiary, zewnętrzne powinny być ciut większe. Te są jeszcze grubsze niż dwie pary razem, a przylegają wręcz idealnie.

  3. Łukasz a jak z kleszczami. Na takim łuku ile ich ? 🙂 Czy idąc samemu w ogóle jest się w stanie zauważyć czy gdzieś np. w miejscu niewidocznym nie wbił się a jak tak to jak go wyciągnąć? Wtedy w pierwszej wiosce szukamy babulinki co nam pomoże ?;)

    1. W tym roku złapałem tylko jednego, w drodze do Santiago, ale wymagał interwencji lekarza, bo utkwił w szyi. Na przejściu Karpat jakoś udało mi się ustrzec. Także dlatego, że było już dość chłodno i mokro. Natomiast w szałasie, pod Fogaraszami, w moim śpiworze zalęgło się coś w rodzaju pluskiew i zwalczałem je przez kilka kolejnych dni!

      Do dziś pamiętam jednak pewien wyjazd w Beskid Niski, na którym kleszcze wyciągałem uczestnikom codziennie, przez 10 dni.

  4. Jedziesz gdzieś teraz zimą? Bo ja się niestety nie ruszę przed marcem (chyba żeby na chwilkę)… Gdybyś miał ochotę mogę Ci wysłać te bardzo grube skarpety do przetestowania. Jestem ciekawa jak się układają na innej stopie i w innych butach niż moje.

    1. Mam pewien pomysł z cyklu tych szalonych, jeśli się uda, byłby to wielodniowy pobyt w górach. Niestety, jak to często u mnie bywa, będę wiedział na 2-3 tygodnie wcześniej. Jeśli się uda, wyjazd będzie w połowie stycznia, a ciepłe skarpety zdecydowanie się przydadzą. Ciekawe czy pobiją moje ekspedycyjne Bridgedale!

  5. Szalone pomysły są najfajniejsze 🙂 Zrobiliśmy skarpety w Twoim rozmiarze. Wyślij mi adres, lepiej żebyś je przetestował w stosownych butach przed wyjazdem w góry. Jestem bardzo ciekawa jak Ci się spodobają. To bardzo szczególny materiał.

  6. Zgadzam się z tym, że profilaktyka i właściwe przygotowanie (nie tylko sprzęt, ale także np. ciało, kondycja, doświadczenie, itp.) są najważniejsze i też na to przede wszystkim stawiam.

    Czasem jednak po prostu się nie da – np. po prostu trzeba iść przez kilka/kilkanaście dni podczas deszczu/upału i nie ma wyjścia w postaci skrócenia trasy, przeczekania, regeneracji, itp. Świadomy wybór.

    Kilkakrotnie byłem w takiej sytuacji i skutkowało to bardzo uciążliwymi odparzeniami/obtarciami w takich miejscach jak np. w pachwinach, pomiędzy pośladkami, w dolnej części pleców. Niby nic takiego, ale bardzo negatywnie wpływało to na wygodę wędrówki. Zapewne dałoby się tego uniknąć, gdyby mieć czas na wysuszenie ciała/ubrania, właściwą higienę osobistą, zmniejszenie tempa czy liczby odpoczynków – ale bywały sytuacje, że takiej możliwości po prostu nie było.

    W tego typu dolegliwościach bardzo skutecznie pomagała mi maść Sudocrem. W zasadzie była wtedy dla mnie prawdziwym wybawieniem i nie wyobrażam sobie mojej apteczki bez tej maści. Zastosowany na noc, na umyte mydłem i wysuszone zranione miejsce (+ sucha bielizna w czasie snu) pozwalał na zauważalną poprawę komfortu wędrówki w czasie jednej nocy. W zasadzie nie tyle komfortu co „iść albo nie iść”.

    Ciekawy jestem czy podobne działanie może mieć polecany przez Ciebie olejek z drzewa herbacianego. Czy w ogóle spotkałeś się z takimi dolegliwościami i jak sobie z tym radziłeś.

    Pozdrawiam,
    PABLO

    1. Co do maści zgadzam się w pełni, była wybawieniem wielu moich znajomych podczas kursu przewodnickiego. Mi na szczęście takie problemy nie dokuczają, głównie dzięki odpowiednio dobranej bieliźnie.

      1. Co do kursu przewodnickiego to nic dziwnego, bo w większości przypadków ludzie na tym etapie dopiero uczą się turystyki.

        P.

  7. Dobry wieczór. Wybieramy się z mężem na trekking w Himalaje. Ortopeda sportowy zalecił nam zastrzyki w brzuch na krzepliwość krwi. Nigdzie wcześniej nie spotkałam się by ktoś sugerował ich stosowanie. Czy jest to powszechna praktyka i konieczność czy można się bez nich obyć?

    1. Nigdy nie spotkałem się z takim zaleceniem. Na dużej wysokości, gdzie wszystkie zranienia goją się dłużej, może to mieć uzasadnienie. Nie będąc lekarzem potrafię jednak zweryfikować takiego zalecenia.

    2. „Zastrzyki w brzuch na krzepliwość krwi” to prawdopodobnie leki przeciwkrzepliwe – stosuje się je, aby zapobiegać tworzeniu się zakrzepów w żyłach, które mogą skutkować np. zatorem naczyń płucnych (ZP) – a w konsekwencji nawet śmiercią. Nawet kilkugodzinne unieruchomienie w pozycji siedzącej w samolocie czy autobusie (lub za biurkiem…) może również w przypadku młodych, zdrowych osób spowodować wystąpienie takiego stanu, zwanego Żylną Chorobą Zatorowo Zakrzepową (ŻChZZ).
      Za podręcznikiem „Interna Szczeklika”. Punkt 1. dotyczy wszystkich, punkt 2. osób o zwiększonym ryzyku.
      Profilaktyka u osób odbywających długotrwałe podróże samolotem
      1. Zaleć noszenie luźnego ubrania nieuciskającego kończyn dolnych i talii, picie dużej ilości napojów bezalkoholowych, unikanie alkoholu i napojów zawierających kofeinę, w trakcie lotu częste napinanie mięśni podudzi, zginanie paluchów lub stawanie na palcach oraz unikanie snu w pozycji siedzącej.

      2. Zagrożenie zakrzepowe ocenia się indywidualnie u każdej osoby. Jeśli podróż trwa >6 h, to w przypadku osób: po przebytym epizodzie ŻChZZ, po niedawno przebytym urazie lub zabiegu operacyjnym, z chorobą nowotworową, w ciąży, przyjmujących estrogeny, w podeszłym wieku, z ograniczoną ruchomością, otyłością lub trombofilią → oprócz ww. metod rozważ dodatkowo założenie podkolanówek o stopniowanym ucisku, zapewniających ucisk na poziomie kostki wynoszący 15–30 mm Hg, a u osób po przebytej ŻChZZ, po niedawno przebytym urazie lub zabiegu operacyjnym (≤6 tyg.) lub z chorobą nowotworową → wstrzyknięcie przed odlotem pojedynczej profilaktycznej dawki HDCz. Nie poleca się profilaktycznego stosowania leków przeciwpłytkowych.

      3. Takie same zalecenia mogą dotyczyć osób podróżujących jako pasażer przez wiele godzin samochodem lub autobusem.”

      (komentarz mój: trombofilia – predyspozycja do nadmiernego krzepnięcia krwi; HDCz – zastrzyki z heparyny; stopniowany ucisk poprawia krążenie w przeciwieństwie do wbijających się w ciało ściągaczy czy gumek od ubrań…)

      Życzę zdrowia!

    3. Tak jak napisała Kasia – chodzi raczej o przeciwzakrzepowe – heparyna. Od kilku lat są standardem w przypadku skręceń i złamań. Przy takim urazie jest duże ryzyko powstania skrzepu i jego oderwania przy przemieszczeniu kończyny. Zastrzyk wykonuje się samodzielnie – najtrudniej przełamać opór psychiczny. Brałem je przez 30 dni -cały czas kiedy noga była unieruchomiona. Opakowanie zawiera 10szt strzykawek z igłą i osłonką, od razu załadowane lekiem. Obchodzić się z nimi trzeba ostrożnie (uszkodzenie osłonki=do wyrzucenia) i uważać na temperaturę przechowywania.

  8. Witam.
    Odnośnie leków na przeziębienie – zgadzam się z tym, iż nie warto ich zabierać ze sobą ale tylko tych sprzedawanych w aptece, np. Gripex lub Theraflu. Ze swojego doświadczenia na przeziębienie polecam witaminę C w postaci czystego kwasu askorbinowego w proszku w odpowiednich dawkach (30 – 60g/d) – max po 2 dniach nie ma śladu po przeziębieniu (przetestowałem na sobie). Na temat kwestii dawkowania można znaleźć info w internecie.

  9. Zdecydowanie zrezygnowałbym z przyrządu do wyciągania kleszczy. Pęseta ze scyzoryków Victorinox sprawdza się w tym celu doskonale. Jest bardzo precyzyjna (szwajcarska! ;-))
    Paracetamol/Ibuprofen – nie traktowałbym tego zamiennie. Biorę i to i to ponieważ:
    – paracetamol – przeciwbólowy, mniej drażniący żołądek
    – Ibuprofen – przeciwbólowy, przeciwzapalny, bardziej drażniący żołądek

    Jeśli tylko ból głowy – radzę brać paracetamol, szkoda żołądka. Z kolei sporo dziewczyn na swoje kobiece comiesięczne dolegliwości woli Ibuprofen.

    1. Mądrzy ludzie mówią że, najlepiej przeciwbólowo działa połączenie paracetamolu z ibuprofenem (a najlepiej jeszcze z kofeiną). Efekt często lepszy od Ketonalu, i jeśli nie ma pod ręką Tramalu (o mocniejszych środkach nie wspominając) to może to być zestaw pierwszego rzutu na silne bóle.
      Co do paracetamolu – faktycznie mniej drażni żołądek, ale jest bardzo hepatotoksyczny. W rezultacie o tym co wybrać paracetamol/ibuprom(inny NLPZ) powinna decydować specyfika osobnicza 🙂 I absolutnie nie polecam mieszać z alkoholem.

      Pozdrawiam

      PS. Pewien mądry ratownik górski którego kiedyś spotkałem powiedział że, czym większy problem tym mniej potrzeba sprzętu. Cieknie to zawijasz czym masz aż przestanie. Dopiero jak masz pierdołę bawisz się w „a plasterek nie za duży/za mały, a czy równo przycięty…”. Tak więc idea minimalizowania apteczek jest bardzo zacna i służy efektywniejszemu udzielaniu pomocy 🙂

  10. Dołożę jeszcze do zestawu pęsetę. Na kleszcze, ale i na drzazgi, takie małe nieoczyszczone ranki paskudnie się goją i ropieją. Pęsetę można wrzucić do apteczki albo mieć ją jako element szwajcarskiego scyzoryka.
    Kolejna rzecz to… lusterko. I wspominam o nim jako elemencie apteczki a nie kosmetyczki. Kiedyś podczas samotnej wędrówki wpadła mi meszka do oka. Piekło jak diabli i bez lusterka nie mogłem jej wyciągnąć. To było jakieś słowackie zadupie, totalne po sezonie i zero szans na spotkanie kogokolwiek na szlaku, musiałem zejść z gór w doliny bo nie mogłem wytrzymać z tym dyskomfortem. Pół dnia szedłem z zamkniętym jednym okiem. W dolinie trafiłem na zaparowany samochód, głupie 5 sekund przy lusterku bocznym wystarczyło aby uporać się z problemem. Od tamtej pory na samotne wyjazdy zabieram zawsze malutkie lustereczko. Przydało mi się też kiedyś podczas samooperacji usunięcia kleszcza z części ciała gdzie wzrok nie sięga 😉

  11. Przećwiczyłem różne zestawy apteczek i na wielomiesięczne łażenie po polskich górach mam minimalny zestaw który dla mnie sprawdza się najlepiej.
    Nie rozgraniczam apteczki od innych zasobów i noszę wszystko w metalowym pudełeczku po landrynkach w kieszeni. Mam więc zawsze ze sobą. W miejscu gdzie chodzę zazwyczaj mam blisko do apteki w razie konieczności, najdalej 3 dni więc większość uważam za zbędną. Mam ze sobą: igłę i nić, cyjanopan, loperamid kilka tabletek, nadmanganian potasu kilka tabletek, odrobinę soli, kawałek ałunu potasowego, pomadkę glicerynową, stopery do uszu, twister do kleszczy, lusterko. Do tego w innej kieszeni mam plaster przylepiec i krem do nóg własnej produkcji. To w zasadzie wszystko ale używam darów natury i pozostałych zasobów w razie potrzeby. 1 część waży 25g i tyle samo druga. Większość ma więcej niż jedno zastosowanie. Stosuję profilaktykę i jestem bardzo uważny a to załatwia 99% zdrowia. Znam się na ziołach i minerałach i korzystam także głównie zapobiegawczo. Węgla na zatrucia nie noszę bo spalić patyk w razie co jeszcze potrafię 😉 W razie czegoś bardzo poważnego i tak nie ma sensu noszenie zasobów których nie będę mógł użyć albo można je łatwo zaimprowizować. W razie konieczności apteka jest blisko ale to gdybanie bo potrzebowałem 1x przez ostatnie 5 lat noszenia takiej mikro apteczki a i tak musiałem sobie poradzić inaczej bo była zamknięta. Zamiast rękawiczek i maseczki wystarczy śniadaniówka z biedronki, nie jest tak wygodna ale da się użyć ale jak dotąd nie miałem potrzeby przez 30 lat łazikowania. Rękawiczki brałem kiedyś dla ocieplenia rąk w czasie deszczu ale od czasu jak sobie uszyłem ortalionowe to już nie zabieram.
    Bardzo ważna jest higiena. Większość chorób bierze się z brudnych rąk dlatego zabieram ze sobą kilka ml jodyny albo chlorhexydryny, spirytus mam do maszynki do gotowania ale i woda ostatecznie się nada. Myję ręce przed każdym przyrządzaniem posiłku i dezynfekuję spirytusem i kroplą któregoś z tych płynów. Tak samo po wydalaniu czy kontakcie z czymś brudnym. Większość posiłków spożywam gotowanych. Wodę filtruję przed piciem. Wodorotlenek Loperamidu noszę ale tylko wyrzucam co parę lat bo jeszcze nie miałem okazji użyć. Przy okazji on nie jest na zatrucia tylko do awaryjnego „zakorkowania” 4 liter. Dla ciekawych ałun służy do tamowania krwawień z ran ciętych a cyjanopan do sklejania brzegów większej rany ale mam go raczej do sklejenia buta 😉
    Mam bardzo małą apteczkę ale mimo to uważam że jestem znacznie lepiej przygotowany od większości spotykanych ludzi których apteczki bywały czasami większe niż cały mój bagaż. Nie wystarczy spakować coś i pozamiatane. Trzeba umieć się tym posłużyć i ciut praktycznej medycyny i głównie higieny gdzieś liznąć 😉 tylko że wtedy okaże się że większość gratów medycznych jest zbędna.

    Do odparzeń/otarć w pachwinach nigdy nie dojdzie przy prawidłowym dobraniu bielizny obciążenia i tempa oraz jeśli ktoś się bardzo poci to częstym myciu tych miejsc i smarowaniu czymś tłustym. To kryształki zaschniętego potu tak ranią a bakterie tylko dobijają pogarszając sprawę.

  12. Cześć!

    Łukaszu jestem wielkim fanem Twojego blogu.
    Do rzeczy; nie widzę w twoich zestawach środka dezynfekcyjnego – od kilku miesięcy nie daje mi to spokoju 😀
    Osobiście nie wyobrażam sobie, aby opatrzyć ranę, a nawet skaleczenie bez uprzedniego zdezynfekowania miejsca.
    Miejsce po ugryzieniu kleszcza również należy dokładnie zdezynfekować.
    Ponadto na każdej wyprawie w ciągu dnia jestem brudny, zakurzony i spocony, a o upadek nie trudno – przetarte nogi czy skaleczenia dłoni.
    W zimę nie trudno jest sobie wbić brudnego raka w łydkę i to dość głęboko.
    Proszę podziel się opinią na ten temat. Co używasz do dezynfekcji lub dlaczego nie używasz dezynfekcji?
    Ja nosze ze sobą octenisept, który można stosować na otwarte rany. Jest to środek, który stosują wszyscy ratownicy, personel w szpitalach na całym świecie. Można nim dezynfekować nawet gardło i migdały przy zapaleniach i anginach – zamiennie do roztworu jodyny z solą ( sposób mojej babci )

    Dodatkowo; w kontekście pękających blistrów: ja używam materiałowej apteczki zapinanej na suwak. Tabletki w blistrach chronię, nalepiając od strony sreberka paski kawałków plastra w rolce – odpowiednio do układu tabletek. Dodatkowo na takim plastrze można napisać datę ważności lub dawkowanie i inne ważne informacje jak np. dawka maksymalna na dobę.

    1. Dzięki za uwagę. Masz rację, uzupełnię to.

      W przeszłości używałem wody utlenionej, potem olejku z drzewa herbacianego – bardzo dobry środek. Mała fiolka 5 ml wystarczyła mi wówczas na kilkanaście zastosowań, a więc wiele miesięcy. Obecnie noszę w apteczce kilka gazików nasączonych alkoholem izopropylowym i nie mam środka dezynfekującego w osobnym pojemniku. Oczywiście octenisept także będzie dobry, ale zbyt rzadko używam takiego środka na szlaku, by chciało mi się nieść całą butelkę. Raczej wystarczy mi ok. 5-10 ml na osobę podczas kilkumiesięcznego trekingu.

  13. Dorzucę swoje trzy grosze. Przede wszystkim doświadczenie nauczyło mnie, że apteczka zawsze powinna być oznakowana jak apteczka – najlepiej czerwona i z wielkim białym krzyżem. Jesienią 2016 roku w Schwarzwaldzie byłem świadkiem dość groźnego wypadku – starszy mężczyzna poślizgnął się na stromej ścieżce i upadł tak nieszczęśliwie, ze złamał sobie rękę i rozwalił głowę na kamieniu (jak się później okazało, niegroźnie, ale krwi było sporo), a na domiar złego na chwilę go porządnie zamroczyło i zaczął mieć drgawki jak przy ataku epilepsji. Akurat siedziałem w pobliżu i gadałem z poznaną na szlaku dziewczyną. Natychmiast rzuciłem się na pomoc, prosząc dziewczynę, aby podała mi apteczkę z mojego plecaka. Niestety, apteczkę zapakowałem w nic niewyróżniający się żółty worek, a na domiar złego w bardzo podobnym worku miałem swój zapas tytoniu do fajki. Zdenerwowana dziewczyna nie mogła najpierw znaleźć apteczki, potem – kiedy jej powiedziałem, że jest w żółtym woreczku – przybiegła z tytoniem. Ja w tym czasie – jakby ktoś się pytał – zajmowałem się nieprzytomnym, krwawiącym i podrygującym facetem usiłując nie dopuścić do tego, aby w drgawkach rozbił sobie łeb po raz drugi. Wreszcie pannicy udało się odnaleźć właściwy worek, mogłem opatrzyć rannego. I tak sobie wtedy pomyślałem, że gdybym to ja nieszczęśliwie upadł i ktoś musiałby znaleźć apteczkę w moim plecaku… Kilka dni później kupiłem wściekle czerwone wodoodporne etui z wielgachnym białym krzyżem z obu stron. Mam nadzieję, że dzięki temu nawet najbardziej spanikowany i roztrzęsiony człowiek odnajdzie ją w try miga.

  14. Oczywiscie ze zdarzyc może sie wszystko wiec i coś takiego jak opisałeś. Niemniej możesz trafić na daltonistę chinczyka 😉
    A tak na poważnie to ostatnie co przyszło by mi do głowy to w czyjejś torbie/plecaku szukać apteczki która może jest a może jej nie ma, a pozniej jeszcze zastanawiac sie co to za leki tam ktoś wpakował.
    Natomiast poruszyłeś inny ciekawy problem. Tak naprawdę nie masz apteczki. Twój plecak ją ma. A plecak możesz utracić i to właśnie wtedy możesz potrzebować apteczki. Dlatego jestem zwolennikiem bardzo minimalnych ale uniwersalnych apteczek ktore zawsze mam ze soba w kieszeni.

    1. Ano, słuszna uwaga. 🙂 Właśnie kompletuję apteczkę na dwutygodniowe łazikowanie po Słowacji i chyba sobie sprawię dodatkowo taką małą kieszonkową.
      A z innej beczki, to czytając tekst Łukasza i Wasze komentarze zdałem sobie sprawę, że od kilku lat nie pakuję apteczki pod kątem siebie, tylko mając na względzie innych. Wędruję od 25 lat, od kilku lat robię też trasy powyżej 1000 km i jedyne, co mi osobiście było przez ten czas potrzebne z apteczki, to lek na biegunkę – jeden raz.
      Kilkanaście razy natomiast moja apteczka służyła do ratowania innych: tu trzeba było kogoś zszyć, tam usztywnić złamanie, czy reanimować topielca. I właśnie złapałem się na tym, że przy pakowaniu apteczki nieświadomie myślę bardziej o innych, niż o sobie.

      1. Ja jestem samolubnym odludkiem i chodze zazwyczaj tam gdzie jest jak najmniej ludzi wiec omijaja mnie takie przypadki poza jakimis drobiazgami w stylu wyjac komus żądło pszczoly czy kleszcza.

        Poruszasz drugi wazny temat – uzytecznosc apteczki.
        Gratuluje odwagi, ja bym się bał podać komukolwiek poza sobą czy doskonale mi znaną osobą jakiś lek czy szyć mu ranę. Dzisiejsze społeczeństwo jest tak schorowane że predzej można zaszkodzić niż pomóc podajac jakis lek a po za tym nie stać mnie na płacenie komuś renty. Co innego reanimacja która jest nawet obowiazkiem prawnym a nie tylko moralnym a co innego bawienie sie w lekarza.
        Są po prostu takie dolegliwosci z ktorymi mozna sobie latwo poradzic profilaktyką a jesli juz wystapia tanimi i uniwersalnymi srodkami lub wrecz czyms zaimprowizowanym. Sa tez takie dolegliwosci z ktorymi nie mozna sobie poradzic w zaden sposob samodzielnie nawet posiadajac kilka specjalnosci medycznych i ciezarowke sprzetu. Zabieranie wiec czegokolwiek z tej drugiej grupy kompletnie nie ma sensu.
        Moda na ogromne apteczki osobiste wynika ze strachu a ten strach z niewiedzy. Rozmawiam z wieloma ludzmi w drodze i prawie kazdy ma apteczke i prawie zaden z nich nie wie co tam w ogole jest w tej apteczce a wiedza jak to użyc jest sladowa. Sa nawet tacy ktorzy maja w apteczce rzeczy absurdalne albo przeterminowane 5 lat temu.
        To takie dzisiejsze dość dziwne ale powszechne przekonanie że samo posiadanie czegostam oznacza ze juz wszystko o tym czyms w magiczny sposob przenioslo sie do mózgu.
        Wiekszosc ludzi po prostu czyta artykuł podobny do powyzszego i w bardziej lub mniej udany sposob kopiuje zawartosc apteczki lub kupuje gotowa i na tym sie konczy zainteresowanie tematem.
        W nasze gory osobiscie nie widze zadnej potrzeby zabierania ogromnych apteczek wystarczy kilka specyfikow ktore wymienilem w komentarzu z grudnia, odrobina wiedzy i profilaktyka. Jednak na podroz w miejsce gdzie do najblizej apteki czy lekarza jest 1500km przez tajgę moj zestaw jest znacznie bardziej rozbudowany. Calkowicie osobnym zagadnieniem sa tez wycieczki grupowe podczas ktorych jesli nie wystarcza rozsadek to prawo obliguje organizatora do posiadania apteczki.

        Gratuluje jeszcze raz ze nie tylko wiesz ale i umiesz uzyc to co nosisz w apteczce. Jestes jednak w zdecydowanej mniejszosci spoleczenstwa.

        1. Pracowałem swojego czasu jako instruktor sportowy, a mój klub był na tyle miły, że zafundował mi kurs pierwszej pomocy.
          A tak na marginesie – Kurs KPP (Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy) można zrobić już za jakieś 600-800 zł. Polecam.

          1. Nie zrozum mnie zle. To na pewno bardzo wartosciowy kurs. Niemniej 800zl to duzo pieniedzy. Spokojnie mozna znalezc takie kursy „bezplatne” czyli finansowane przez jakas gmine czy organizacje. Wystarczy poszukac. Ciut starsze grono mialo na pewno zajecia z Przysposobienia Obronnego w szkole sredniej i zasady reanimacji i innej pomocy w naglej potrzebie powinna znac. Nie wiem jak to jest obecnie w szkolach. Jakby jednak nie bylo OBOWIAZKIEM prawnym kazdej doroslej osoby jest znac sposob postepowania i udzielic pomocy podejmujac reanimacje. Wiec w zasadzie nie powinien istniec ktos kto tego nie umie albo znaczy to ze nie jest dorosla osoba a jedynie przypadkowo nosi dowod.
            W sumie to mozna policzyc na palcach jednej reki to co jest naprawde potrzebne i jednoczesnie mozna jednoznacznie zdiagnozowac. I wlasnie w diagnozie nieprzytomnej lub prawie nieprzytomnej osoby lezy problem.
            Bo jak poszkodowany jest kontaktowy to nic wielkiego mu nie jest. Jęczy z bólu to znaczy ze wciaz zyje. Mysle wiec ze oprocz masażu serca i sztucznego oddychania cala reszta jest prosta a nawet intuicyjna i nie wymaga wielkiej nauki naklejenie plastra czy użycie jodyny. A w kazdej bardziej skomplikowanej sprawie i tak potrzebny jest ratownik, lekarz czy ktos podobny ktorego i tak trzeba wezwac *jesli to mozliwe*.

  15. Jestem pod ogromnym wrazeniem tego artykułu i komentarzy. Moja apteczka często stanowi główną część ciężaru bagażu… Na tchnęliście mnie do zmian 😉 Może jako lekarz zostawię adrenalinę i zestaw do niej, ale reszta wylatuje .
    Jedyne chyba co mogę dodać od siebie to zamiana plastra papierowego na materiałowy, waży może 2 g więcej, a jest wytrzymalszy i można nim zrobić prawie wszystko. Zalepić „na ścisk” mocno krwawiącą ranę – kiedy stripy bedą odlatywać, a papier zwyczajnie rozmięknie, zreperować namiot, kurtkę , zwinąć i użyć zamiast linki, etc.

  16. Dla mnie kazdy wyjazd czy mniejszy czy wiekszy oznacza spakowanie wielu lekow ze wzgledu na choroby jakie mnie dotknely.. ale poza standardem nie wyobrazam sobie wyjazdu bez spreju na owady i wapna odczulajacego oraz czegos na zaparcia, teraz bralam dicopeg 10 i w sumie z niego jestem nabardziej zadowolona bo czopkow jakos nie moglabym 😀 I plaster zamiast papierowego wzielabym taki zopatrunkiem gotowy do uzycia bo jest wytrzymalszy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *