Kasia jalan jalan: Samotność oznacza wolność (część 2)

Pierwsza część rozmowy z Kasią w poprzedniej części.

Przez Afganistan

Znów zacytuję Twoje słowa: „Zastanawiam się, czy nie dotarłam przypadkowo do krawędzi wytrzymałości mojego umysłu. Przetwarzania obrazów, dźwięków, informacji. Wiecznego kalejdoskopu. Dawki nowości od świtu do nocy. Odwyku od bezmyślnego patrzenia w telewizor. Tutaj, w Afganistanie, który zafundował mi apogeum tego kalejdoskopu wrażeń, czuję, że gdzieś nastąpił przesyt”.  Będąc w drodze sama, musisz być uważna przez 100% czasu. Nie było to męczące, nie miałaś ochoty się odciąć? Czy nie dopadały Cię chwile, w których umysł mówił „dość!”, kiedy potrzebowałaś odciąć się od wszystkiego, od ludzi, miejsc, nowych bodźców?

Miałam kilka takich momentów. Afganistan był jednym z tych najbardziej dokuczliwych. Tam dostałam w kość, nie mogąc nic z tym zrobić. Natomiast wcześniej, w chwilach, gdy czułam że zbliża się taki przesyt, po prostu zatrzymywałam się. I często zatrzymywałam się nad wodą, która z natury swojej mnie uspokaja. Zatrzymywałam się na 3-4 tygodnie, wstawałam rano, kąpałam się albo nurkowałam i to mi dawało chwilowy, umysłowy reset.

W Afganistanie nie było w ogóle takiej opcji. Ten kraj był miejscem, gdzie uwaga była wytężona 24 godziny na dobę. Mało tego, wszystko, czego nauczyłam się w ciągu kilku lat podróżowania, w Afganistanie nagle przestałam móc robić.

Czy to wynikało z ciągłej obecności ludzi wokół Ciebie?

Na pewno. W Afganistanie byłam tylko raz sama, jadąc autobusem. Co gorsza, nawet będąc z ludźmi, miałam świadomość, że sama moja obecność może narazić ich na niebezpieczeństwo. Będąc z kimś, kto się mną opiekował, musiałam zrezygnować ze swobody i być mu zupełnie poddana. Gdy słyszałam „idziemy tam”, bez komentarza szłam we wskazanym kierunku. Gdy ktoś mówił „siedzimy w domu”, to siedzieliśmy. Jakbym była pozbawiona własnej woli, niewiele ode mnie nie zależało, bo nie byłam w stanie ocenić sytuacji. Dopiero w Kabulu zaczęłam chodzić po mieście.

Sama?

Sama. Nie było to bezpieczne i nie polecam tego nikomu, ale chodziłam.

„Jeśli w to jak żyję jest wkalkulowane ryzyko, że może się coś wydarzyć, to ja to ryzyko świadomie na siebie biorę. Podróż to przede wszystkim nieznane. […] Jest tyle rzeczy które mogą się w życiu wydarzyć. Kalkuluję ryzyko zanim podejmę decyzję, czy jest dla mnie warte podjęcia. Od momentu, w którym już wiem, że idę, jadę, że sama, że akurat tam, to nie mam się już nad czym zastanawiać. To już nie jest w moich rękach.” Powiedz – czy warto ryzykować? Głupie pytanie, bo wiem, że odpowiesz „tak”, dla mnie też ta odpowiedź jest oczywista, ale właściwie dlaczego ryzykujemy?

Dlaczego? Bo do wygrania jest dużo, bardzo dużo: życie i szczęście, to czego zawsze chciałam. Co więcej, w tej chwili nie wyobrażam sobie sytuacji, w której przestałabym tak ryzykować. To by oznaczało, że przestałabym poznawać świat tak, jak mogę to robić. Nikt nam nie zwróci tego czasu, który tu mamy. Co więcej: my sami nie wiemy ile go nam zostało. Nie widzę więc sensu w tym, by iść na 8 (oby tylko tyle!) godzin do pracy, której się nie lubi, po to, żeby zarabiać pieniądze, które pozwolą mi się utrzymać w miejscu, gdzie jest owa praca. Błędne koło. Z perspektywy czasu coraz trudniej mi ten system zrozumieć. Będąc w takiej sytuacji czułabym, że marnuję sobie życie.

Chciałabym, żebyś mnie dobrze zrozumiał, nie przemawia przeze mnie brak szacunku do pracy jako takiej. A tym bardziej do ludzi, którzy są zmuszeni do ciężkiej pracy, żeby przeżyć. Mam tutaj na myśli zachodni styl życia, który rzadko już jest dyktowany rzeczywistą potrzebą przetrwania, a bardziej iluzją konieczności posiadania. Cena za to posiadanie jest dla mnie absolutnie nie do zaakceptowania. Godziny, tygodnie, miesiące własnego życia sprzedane za lepszy telewizor. Albo przyszłość, która może wcale nie nastąpić. Gdzie tu logika?

Zachodni styl życia rzadko jest dyktowany rzeczywistą potrzebą przetrwania, a bardziej iluzją konieczności posiadania. Cena za to posiadanie jest dla mnie absolutnie nie do zaakceptowania. Godziny, tygodnie, miesiące własnego życia sprzedane za lepszy telewizor. Albo przyszłość, która może wcale nie nastąpić.

„Próbuję zrozumieć to miejsce. Stagnację podszytą niewyobrażalnym wręcz wyostrzeniem wszystkich zmysłów, wiecznym napięciem ubranym w leniwe poobiednie drzemki. Życiem tak innym niż cokolwiek, co do tej pory widziałam. Życiem, którego muszę się szybko, bardzo szybko nauczyć. Cztery lata prowadziłam żywot podróżniczy, który tutaj nie ma racji bytu. Zostawałam, tutaj muszę co chwilę zmieniać miejsca. Tkałam relacje z zaufania, tutaj mam nie ufać nikomu. Poznawałam przez bycie z ludźmi, oswajanie mojej obcości, tutaj ma mnie w ogóle nie być. Podróżowałam wolno, bardzo wolno, lokalnymi środkami transportu, najchętniej spóźnionego i najchętniej psującego się po drodze. Tutaj przebiegam z taksówki do taksówki, gubię tropy, “zapominam” gdzie mieszkam, jadę do meczetu, a ląduję w restauracji, lawiruję, panicznie szukam odpowiedzi, które nikogo nie obrażą, a jednocześnie nie zdradzą zbyt wielu informacji. Dopiero za wysokimi murami goszczących mnie ludzi zwalniam, łapię oddech, próbuję to wszystko bezskutecznie ogarniać. Złapać dystans wracając do swojego świata.” Z tego opisu Afganistan wydaje się być krajem ciągłego zagrożenia…?

…który wygląda bardzo spokojnie, jakby był w kompletnej stagnacji. Ale to pozorna stagnacja, gdyż każdy ma tam zmysły wyostrzone do granic możliwości. Trudno to zrozumieć gdy się tego nie doświadczy.

Pamiętam taki moment, gdy jechałam przez miasto taksówką pełną ludzi. Wszystko było normalnie, aż nagle, na środku drogi, wszyscy pasażerowie opuszczają pojazd, a ty jedziesz nagle sam. I nie wiesz co się wydarzyło. Może się też zdarzyć, że jedziemy zwykłą trasą z domu moich znajomych do centrum, taksówka nagle zbacza ze stałej, dobrze znanej drogi, zatrzymuje się, wysadza pasażerów i znika. A ty zostajesz sam i nie wiesz dlaczego to się stało. Jest cała masa rzeczy, których nie potrafisz ocenić, zrozumieć.

Pamiętam, że w Mazar-e-Sharif każdego dnia mieszkałam w innym miejscu. Ludzie których spotykałam wiedzieli skądś, w którym miejscu i kiedy będzie bezpiecznie. Kiedy musiałam się gdzieś przedostać, czekaliśmy na „bezpieczną noc” podczas której mogliśmy jechać. Aby wrócić potrzebna była kolejna „bezpieczna noc”. Moi opiekunowie wiedzieli, którego dnia można wyjechać, a którego trzeba zostać. Wiedzieli, kiedy mogę chodzić po mieście, a kiedy muszę siedzieć cały dzień w domu.

Były jakieś sygnały niewerbalne, których nie odebrałaś, a które oni dostają?

Tak, zdecydowanie. Rozmawiałam zresztą z ludźmi z zachodu pracującymi w Afganistanie w różnych organizacjach. Tacy ludzie mają ogólnie zakaz poruszania się po kraju, ale jeśli już muszą się gdzieś dostać, wyjechać do innego miasta, robią to określonego dnia. Miejscowi, do których zamierzają pojechać, mówią im „na ten dzień jesteśmy w stanie zapewnić wam bezpieczeństwo, ale jutro już nie”. Nigdy nie jest tak, że teren jest zawsze bezpieczny lub nie. Wydaje mi się, że mieszkańcy na ten dzień układają się z – nie wiadomo kim? bandytami? talibami? – że tego dnia nic się nie wydarzy. Dobrze poinformowana, lokalna osoba jest w Afganistanie na wagę złota.

Kiedy opuszczałam Mazar-e-Sharif, chłopak, który się mną opiekował, przyszedł ze mną na dworzec, kupił mi bilet, odprowadził mnie na miejsce po czym sam… poleciał do Kabulu samolotem. To tak, żebyś wiedział, co o jeżdżeniu tą drogą myślą miejscowi.

Więc po co to sama zrobiłeś? Dla zabawy?

Nie, zabawy nie, ale… wtedy po prostu chciałam zrobić coś sama.

Tam kobiety w ogóle same podróżują?

Rzadko, najczęściej z mężczyznami. W Afganistanie 12-letni chłopiec jest już uznawany za męskie towarzystwo.

Jak więc Ciebie odebrali współpasażerowie?

Nie wiem jak oni to odebrali. Plan był taki, że pojadę pod burką udając Afgankę i  tym samym niwelując największe z niebezpieczeństw – porwanie.  Do dziś nie mogę uwierzyć, że ta mistyfikacja się udała. Byłam tam sama, specjalnie przyjechaliśmy na miejsce wcześniej, abym mogła mieć miejsce przy oknie, aby nikt ze mną nie rozmawiał. Ale przed odjazdem autobus się zapełnił, a chłopak który mnie przywiózł pojechał już na lotnisko. W pewnej chwili kierowca chciał, abym przesiadła się na inne wolne miejsce, podszedł więc do mnie i zaczął mówić coś, czego kompletnie nie rozumiałam. Na szczęście z kontekstu sytuacji wywnioskowałam, że chodzi mu o to, abym się przesiadła. Już wtedy myślałam, że niemożliwe jest, aby pasażerowie uważali mnie za Afgankę. Potem dwukrotnie ktoś podchodził do mnie coś mówiąc, kierowca przyniósł mi w trakcie podróży coś do picia i jakieś chipsy. Wtedy byłam już na 100% pewna, że wiedzą z kim mają do czynienia! A po dojechaniu na miejsce okazało się, że nie wiedzieli.

night-drive-Afghanistan

fot. Katarzyna Tołwińska

Gdy przyjechałam do Kabulu wzięłam taksówkę – i to był ten jeden raz, gdy jechałam sama taksówką. W stolicy Afganistanu są ich dwa rodzaje: zwykłe i tak zwane „bezpieczne taksówki”, chyba 15 razy droższe niż normalne. Jechałam więc taką taksówką, ale zanim do niej wsiadłam, na dworcu do którego dojechaliśmy, podeszło do mnie 10 mundurowych i spisali mnie oraz taksówkarza, który miał mnie wieźć. Tak na wszelki wypadek, żeby mieć na widelcu potencjalnego porywacza.

Te „odpowiedzi, które nikogo nie obrażą” – czy naprawdę trzeba tam uważać na każde swoje słowo? Nie zdradzać poglądów? Swojej wiary?

Bywają bardzo kłopotliwe sytuacje. Gdy ktoś Cię spyta gdzie mieszkasz, a ty nie chcesz odpowiedzieć, pokazujesz brak zaufania do tej osoby. Ale gdy ktoś zaprasza cię na herbatę, albo próbuje umówić się, abyście pojechali następnego dnia gdzieś razem – nie wolno ci tego robić. Trzeba odmówić, ale w taki sposób, aby go nie urazić. To samo dotyczy rozmów o polityce czy o konfliktach etnicznych, które w Afganistanie są bardzo zaognione. Problemem może być zwykła rozmowa w zaciszu domu, gdzie siedzi wokół mnie cała rodzina, w tym starsze osoby, a ja opowiadam im o swoim codziennym życiu. I, niestety, muszę to opowiadać tak neutralnie, aby ich nie przerazić, a w głowach młodego pokolenia nie zrobić jakiejś rewolucji. Kłopot w tym, że wiele z tych osób, które spotykałam, chciało mnie po prostu poznać, porozmawiać i taka wymuszona ostrożność sprawiała, że wiele rzeczy na pewno mi umknęło.

Prowadzi to czasem do paradoksalnych sytuacji: będąc pod dachem pewnej rodziny przez kilka dni zachowywałam obyczaje przykładnej pensjonarki, nie chcąc epatować symbolami zachodniego wyzwolenia kobiet i opierając się wszystkim nałogom. W końcu poprosiłam jednego z domowników, aby spytał się pani domu, czy nie mogłabym wieczorem wyjść przed dom i dać upust moim słabościom. W tym momencie okazało się, że owa pani domu też nie jest wolna od nałogów, tylko… krępowała się to robić przy mnie. I tak przez trzy dni żadna z nas nie ujawniła swojej słabości, czując się skrępowana obecnością tej drugiej. A gdy już usiadłyśmy wspólnie na ganku, to chociaż nie miałyśmy wspólnego języka, okazało się, że potrafimy rozmawiać o rzeczach bardzo intymnych. Ona zaczęła mi opowiadać o swoich problemach z mężem, ja opowiedziałam jej o sobie i choć każda rozumiała po kilka słów z języka tej drugiej, połączyły nas zwierzenia na miarę wieloletniej przyjaźni. I gdyby nie ta jedna, mała rzecz, wspólny nałóg, w ogóle by do tego nie doszło.

Trzeba mieć świadomość tego co się robi. Również dlatego, że każda twoja czynność jest przez domowników obserwowana i jest świadectwem kultury, z której pochodzisz.

Dlatego myślę też, że mężczyźnie podróżującemu po Afganistanie będzie łatwiej, o niebo łatwiej. Kulturowe różnice między mężczyznami, Afgańczykiem i Polakiem, będą dużo mniejsze. Mężczyźni mogą robić rzeczy, których kobietom nie wypada, nie wolno. Gdybyś pojechał sam do Afganistanu i znalazł się w czyimś domu, nie sądzę, aby spotkani przez ciebie mężczyźni zaraz na początku znajomości zaczęli rozprawiać przy kolacji o stosunku do kobiet, o swoich żonach. Ale fakt, że jesteś mężczyzną i samotnie podróżujesz, nie byłby tak szokujący, jak podróżująca samotna kobieta, która w tym kraju sama nie wyjdzie nawet na ulicę. Tam kobieta wychodzi zawsze z towarzyszem, nawet jeśli jest to 12-letni chłopiec.

Women

Mazar-e-Sharif (CC flickr.com/photos/camafghanistancam/4904733443)

A jak robiłaś te zdjęcia, które są na Twojej stronie? Miałaś jakąś szpiegowską kamerę? Bo Twoja trzysetka Nikona mała nie jest…

Mam bardzo mało zdjęć z tego kraju, bo zrobienie zdjęcia spod burki to jakaś ekwilibrystyka. Mam zdjęcia zrobione w ścianach domów, ale ich nigdy nie opublikuję. Poza nimi nie mam wielu fotografii, z Kabulu prawie żadnej. Mam kamerę GoPro i tą kamerą próbowałam filmować, siedząc w autobusie z Mazar-e-Sharif do stolicy, ale nie zrobiłam zbyt wiele – w pewnej chwili zobaczyłam swoje odbicie w szybie, moja postać w burce i migające spod niej czerwone oko, diodę w aparacie, świecącą zza tej siateczki, która znajduje się na wysokości oczu. Powaliła mnie własna głupota. Później już tego nie robiłam. To było łatwe do zauważenia, a poziom uważności i spostrzegawczości u Afgańczyków jest nieprawdopodobny.

Na przykład?

Szłam kiedyś ulicą, mając na sobie burkę, ale nieznacznie podciągniętą, tak, że widać było spodnie, rodzaj afgańskich szarawarów, typowych dla tamtejszych kobiet. Na samym dole jednej z nogawek była maleńka, ledwie widoczna dziurka. W pewnej chwili stojący na ulicy mężczyzna podszedł, nie do mnie, ale do chłopaka który był moim towarzyszem i powiedział mu o tym. Afgańczycy mają zdolność do oglądania wszystkiego z niezwykłą dla Europejczyków uwagą.

To, co zaskoczyło mnie kompletnie, to fakt, że widząc tłum wyglądających identycznie burek, Afganki są w stanie rozpoznać z oddali swoje krewne czy znajome. Jak to robią? Nie wiem do dziś. Pewnie patrzą na sposób chodzenia lub jakieś drobne oznaki, których ja nie wyłapywałam. To też niestety okazało się być moją zmorą, bo bardzo szybko zorientowałam się, że mój kamuflaż w postaci burki jest daleki od doskonałości.

Jak poznawałaś ludzi którzy Cię potem gościli? Czy to byli przybysze z zachodu, czy miejscowi?

Ludzi z zachodu poznałam dopiero w Kabulu, a wcześniej miałam ogromne szczęście. Poznałam wykształconego chłopaka, pracownika uniwersytetu i aktywistę politycznego, który poznał mnie ze swoją rodziną, a potem byłam przekazywana od jednego domu do drugiego, od jednej rodziny do kolejnej. Najważniejszy był pierwszy kontakt, potem wszystko działo się samo.

Były też znajomości zupełnie przypadkowe, taksówka dzielona z Afganką i jej opiekunem, kilka godzin jazdy i niespotykanie intensywny kontakt oparty na wymianie spojrzeń spod burek. Czasem słowa nie są konieczne, żeby nawiązać z kimś bliskość. Czasem gest, którym współpasażerka poprawi Ci chustę, z którą nie dajesz sobie rady, a jej towarzysz zatrzyma taksówkę, żeby kupić kilogramy brzoskwiń na tą wspólną jazdę, wystarczą. I kiedy nagle ta sama, obca przecież kobieta bierze Cię za rękę i trzyma jakby nigdy nic, to nie czujesz, żeby było w tym coś nienaturalnego.

Dziwnie brzmi, to co opowiadasz. Wydawało mi się, że Afganistan to piekło na ziemi, istny Mordor, a ludzie mieszkający tam są skrajnie biedni. Tymczasem z historii które opowiadasz widać, że jest tam miejsce na przyjaźń, na gościnność i to gościnność ujmującą, wręcz zaborczą.

Absolutnie! Afganistan jest właśnie taki: ludzie opiekują się tobą cały czas. I wiesz co? Trafiłam do domów, które nie były domami biednymi. Nawet na wsi, gdzie ludzie z zasady są biedniejsi, nie widać było nędzy i nie miałam poczucia, że Afganistan jest skrajnie biednym miejscem. Mówię tu oczywiście o miejscach w których byłam. Jeśli w domu do którego trafiłam ludzie mieli co jeść, mieli schludne ubrania, a w pokoju stał telewizor, to nawet jeśli był to dom zbudowany z gliny, który nie wyglądał tak jak nasze, nie czuło się tam biedy. Bieda to jest w ogóle pojęcie bardzo względne. Nie zliczę ile razy widziałam w oczach słuchaczy moich opowieści o życiu w Europie reakcji: ”biedni ludzie”…

Afghan-village

Afganistan, fot. Katarzyna Tołwińska

A jak poznawałaś, że jednym ludziom możesz zaufać, a innym nie?

Wystarczył fakt, że jedna rodzina przekazała mnie kolejnej pod ich dach – to wystarczyło. Gdy już znalazłam się pod czyimś dachem, nie musiałam właściwie znać języka, wystarczyło spojrzeć w oczy, aby widzieć jakie mają intencje. Nie jestem wszechwiedząca, ale wydaje mi się, że wystarczy intuicja, aby to rozpoznać. Pamiętaj, że oni też ryzykują przyjmując obcokrajowca.

Najgorsze są znajomości na ulicy. Wiele razy, gdy szłam ulicą, otrzymywałam zaproszenie od kogoś na herbatę i wystarczyło spojrzeć w oczy by przekonać się, że jest to jak najbardziej szczere i serdeczne zaproszenie – to co jednak włożono mi do głowy, przykazanie, że „nie wolno”, sprawiło, że odmawiałam. Z ogromnym żalem, bo przecież po to podróżujemy, by poznawać nowych ludzi.

Miliony niebieskich burek

Jak żyją kobiety w Afganistanie? Jak radzą sobie w systemie społecznym?

Spotkałam kobiety, którym taki układ bardzo odpowiada. System panujący w Afganistanie daje ci, jako kobiecie, ogromną opiekę. Pamiętam, że gdy przyjechałam do Afganistanu, pierwszą osobą, której zrobiło mi się bardzo żal, była głowa domu, ojciec jednej z rodzin u której mieszkałam. Zobaczyłam po jednej stronie kobiety, które przez cały dzień są razem, coś tam szyją, śmieją się, wspólnie spędzają czas, bywają naprawdę szczęśliwe. Z drugiej strony był mężczyzna, który ciężko pracuje i na swoich barkach dźwiga wszystko: szczęście i byt tych kobiet, ich dzieci, ogromny dom, honor rodziny – wszystko to musi ogarnąć. Jego miejsce w hierarchii towarzyskiej i pozycja społeczna też zależą od tego jak wywiązuje się z obowiązku opiekowania się rodziną. Nigdy wcześniej nie patrzyłam na afgańskie społeczeństwo w ten sposób.

Wspominam jednego z moich przyjaciół, młodego, światłego Afgańczyka pracującego na uniwersytecie. Był jedynym synem w swojej rodzinie co sprawia, że to na niego spada odpowiedzialność za przyszłość domowego ogniska. W Afganistanie obowiązuje zasada, że kobieta opuszcza swój dom i wchodzi pod dach swojego męża. Rodzice tego człowieka są już starzy i chcą odpocząć od domowych obowiązków, a jedynym sposobem, aby ich wyręczyć jest ożenić się i przyprowadzić do domu żonę, która od tej chwili będzie odpowiadała za dom. „Nie mam wyjścia, muszę się ożenić” – powiedział mi kiedyś. System obowiązujący w Afganistanie nie pozostawia czasem wyboru, ale nie tylko kobietom – mężczyźni także go nie mają.

Aby się ożenić, nie wystarczy uczucie do kobiety. Musisz mieć odpowiedni majątek, który pomoże ci uzyskać zgodę jej rodziców. Jeśli kobieta pochodzi z rodziny, która nie akceptuje twojego zawodu lub statusu materialnego, możesz z góry zapomnieć o małżeństwie z nią.

A jak same kobiety odbierają system, w którym żyją?

Te które spotkałam w większości odbierają to jako normę.

Po Twoim pobycie w Afganistanie potrafiłabyś go ocenić jako dobry albo zły?

Nie. Nigdy bym się nie odważyła na jakąkolwiek ocenę. Ale powiem Ci coś innego: gdy chciałam zabłysnąć towarzysko w takim miejscu jak Afganistan albo Iran, albo konserwatywna część Kirgistanu, opowiadałam o tym, jak my żyjemy. Uwierz mi, że to niezmiennie budziło reakcję jak podczas filmu grozy. Gdy opowiadałam kobietom, że sama muszę na siebie zarobić, muszę iść do pracy, gdy przydarzy mi się niebezpieczna sytuacja nikt nie stanie w mojej obronie, nie rozumiały. Im coś takiego, jak zaczepianie kobiety na ulicy, jest kompletnie obce. I powiem Ci coś jeszcze: gdy w Afganistanie kupiłam sobie burkę, nosiłam ją nieraz z wielką przyjemnością, bo noszenie jej jest niczym założenie „czapki-niewidki”. Rzadko kiedy byłam bez burki, a gdy się to już zdarzyło słyszałam zaczepki. Poza tym nie wyglądam jak typowa Afganka, więc to na pewno też było przyczyną.

Poczekaj. Z jednej strony cholernie konserwatywny kraj, a z drugiej mówisz o zaczepkach? Ktoś gwizdał na ulicy czy coś?

Tak, choć bardzo rzadko, zdarzyło mi się to może raz lub dwa razy.

Czy są Afganki chodzące bez tych strojów? Czy one też prowokują zaczepki?

Są Afganki chodzące po ulicach bez burek, w tunikach i chustach, ale najczęściej są to osoby z majętnych domów, elita. I pewnie dlatego ich nikt nie będzie zaczepiać. Poza tym każda Afganka ma kogoś, kto stanie w jej obronie, męża, ojca, brata, kuzynów, ja zaś byłam w oczywisty sposób sama, nikt nie stał za moimi plecami.

kasia_burki

fot. Katarzyna Tołwińska

To teraz pytanie, które chciałem Ci zadać od dawna: masz na swojej stronie takie piękne zdjęcie, cała ściana wiszących burek i postać ubrana w jedną z ich. To ty?

Tak!

Kto zrobił to zdjęcie?

Sprzedawca. Poszłam do jego sklepu kupić burkę. Możesz uszyć je na zamówienie, ale część jest już gotowa i wisi na ścianie sklepu. Spędziłam u niego, wybierając tę jedyną, półtorej godziny. Taki kobiecy moment, który normalnie mi się nie zdarza – stać i wybierać fatałaszki. Dla mnie był to jednak jeden z trzech zakupów odzieżowych w ciągu czterech lat, wybierałam więc. Oczywiście nie różniły się niczym, wszystkie były niebieskie. Sprzedawca też nie mógł zrozumieć, dlaczego przymierzam pięćdziesiątą piąta burkę, zastanawiając się jak ona leży, skoro wszystkie są identyczne. Ale w pewnej chwili, gdy poczułam, że między mną i sprzedawcą zawiązała się jakaś nić porozumienia, oboje zaczęliśmy się z tego śmiać i zrobił mi to zdjęcie.

A dlaczego każda jest niebieska?

Dobre pytanie. Pytałam o to dziesiątki kobiet i każda odpowiadała „taka moda”. Pewna starsza kobieta powiedziała mi, że kiedyś wszystkie były białe, ale kolorem obowiązującym teraz jest niebieski i koniec. Na niebieskim nie widać też wszechobecnego kurzu.

Zostawmy ograniczenia, wolę zapytać Cię teraz o zjawisko odwrotne: czy to, że jesteś kobietą sprawiło, że przeżyłaś rzeczy, których mężczyzna nie miałby szans doświadczyć? W końcu będąc nią, masz dostęp do tej części świata, gdzie my nigdy nie zajrzymy.

Zdecydowanie. Powiem więcej: uważam, że w podróży to kobiety mają lepiej niż mężczyźni i więcej jest korzyści z bycia kobietą. Choćby dlatego, że mężczyzna nigdy nie wejdzie do świata kobiecego tam, gdzie ten świat jest zamknięty. Tymczasem będąc kobietą z innego kraju, mam dostęp do miejsc zarezerwowanych dla mężczyzn, jak choćby pijalnie herbaty. W Afganistanie jadałam z mężczyznami, a nie z kobietami. W mojej obecności na pewno nie prowadzili rozmów, jakie mógłbyś usłyszeć ty, ale niezależnie od płci byłam gościem, a więc miałam inny status. Jednocześnie miałam wstęp do miejsc, w które mężczyzna nigdy by nie zajrzał. To są zupełnie osobne światy, a to co się działo za drzwiami kobiecych komnat…

No, dalej, zdradź coś.

Tajemnica! Tego ci nie zdradzę!

Rozmowy o sprawach intymnych?

Tak, bardzo.

Bardzo-bardzo?

Bardzo. To jest w ogóle inna rzeczywistość. Gdy zamykają się drzwi, z włosów spadają chusty, a bardzo poważne, stateczne i pełne godności kobiety, zachowują się jak piętnastolatki, które dobrały się do kosmetyków swojej mamy i bawią się nimi. Granice między nami przestają istnieć i to jest rzecz, do której trudno się czasem przyzwyczaić. Pamiętam podróż taksówką, gdy obok mnie usiadła kobieta w burce i nagle, po dwóch minutach, poczułam jej rękę na moim udzie. Kompletnie obcej mi osoby! I to w miejscu, gdzie wydaje ci się, że wszystkich dzieli tak wielki dystans! Nie do pomyślenia, jest, aby na ulicy dotknął Cię mężczyzna, a gdy jesteś kobietą nawet siadanie po turecku jest wykluczone. Tymczasem afgańskie kobiety, będąc ze sobą, cały czas się dotykają, zwłaszcza wtedy, gdy znajdzie się obok nich nowa, a więc ciekawa, osoba. Kontakt fizyczny między nimi jest ogromny w porównaniu z tym, jak zachowujemy się my, Europejki. Dotyk który poczułam wtedy, w samochodzie, był zdecydowanie intymnym dotykiem, ale nie miało to żadnego złego podtekstu. Potem, gdy już jechaliśmy, wyciągnęła spomiędzy fałd burki jakiś szal, owinęła go wokół mojej głowy i pogłaskała… To była z jej strony troska. A gdy w końcu odsłoniła twarz, zobaczyłam młodą, może 18-letnią dziewczynę.

afganistan-burka1

Sprzedawca burek fot. Katarzyna Tołwińska

W Afganistanie kobiety żyją w gromadach, jest ich 10-15 w jednym domu, ciągle się stroją, malują. Zaraz po moim przybyciu do Afganistanu nie miałam żadnych ubrań, które wyglądałyby na lokalne, więc kobiety z pierwszej rodziny, jaka mnie przyjęła, szybko zakrzątnęły się wokół maszyny do szycia – ma ją każda kobieta – i już po chwili miałam gotowy strój: spodnie i tunikę. Kobiety dużo czasu poświęcają sobie nawzajem, pracują i żyją we własnym gronie. Wszystkie dotykają się, czeszą, siedzą przytulone do siebie.

Zaraz, dla kogo one tak się stroją, skoro oglądają tylko siebie nawzajem, a na ulice wychodzą zakryte?

W domu oglądają je ich mężowie, kobieta zakrywa się tylko na zewnątrz. I to też nie każda. Te z najwyższych sfer potrafią szykować się po trzy godziny, aby wieczorem wyjść do parku rozrywki. I takie miejsce jest idealne, aby spojrzeć na siebie z oddali, ocenić…

I co, latają w tych burkach na karuzeli?

Nie, skąd! To znaczy latają, ale nie w burkach. Te, które tam chodzą, mają odsłonięte twarze i chodzą tam, aby się rozerwać. To rodzaj wesołego miasteczka, w którym przy okazji, chodząc alejkami, mogą zobaczyć tego czy tamtego chłopaka. On może je zobaczyć. Takie wesołe miasteczko to miejsce, gdzie młodzi ludzie z bogatszych sfer mogą się trochę pooglądać – poza nim młodzi nie mają wielu możliwości aby się spotkać, jeśli nie są rodziną.

Hm…

Brzmi dziwnie? A z drugiej strony one nie potrafiły zrozumieć moich opowieści o rozwodach, o tym, że dziewczyna taka jak ja może mieć w życiu kilku chłopaków. Możliwość zmiany partnerów była dla nich kompletnie obcym tematem. I pewnie dlatego te związki, które widziałam u ludzi, są strasznie silne, nawet, jeśli były aranżowane przez rodziców. Tamte związki też oczywiście przeżywają swoje dobre i złe chwile, ale ludzie pracują nad nimi, potrafią przetrwać złe chwile, zamiast mówić po prostu „cześć”. Sama nie wiem co jest lepsze.

Gdy jesteś w drodze, świat sprzyja szaleńcom. Jeśli dasz światu przestrzeń do działania, będą wydarzać się rzeczy niezwykłe.

Podróż daje, podróż zabiera

Czego jeszcze nauczyła Cię podróż?

Na przykład tego, że logika wyniesiona z kraju nie zawsze działa. Wiele razy w tej podróży przytrafiały mi się ciągi zdarzeń, które w „normalnym” życiu nie miałyby prawa się przytrafić. Gdy jesteś w drodze, świat sprzyja szaleńcom. Udawało mi się docierać do miejsc, których nigdy nie powinnam była dosięgnąć, widziałam rzeczy których nie spodziewałam się zobaczyć. Jeśli dasz światu przestrzeń do działania, będą wydarzać się rzeczy niezwykłe.

4 lata w drodze. Co ci one dały?

Dały mi dużo rzeczy, doświadczenie, zrozumienie, zrozumienie, że tak naprawdę nic nie rozumiem, niczego nie wiem na pewno… Ale jeśli chcesz, żebym określiła to jednym zdaniem, odpowiem krótko: dały mi po prostu szczęście.

A czy jest coś, co podróż zabiera?

Na pewno zabiera ciebie z twojego poprzedniego świata, bo nie można być tu i tam, w dwóch miejscach naraz. Możesz próbować zostać w kontakcie z tymi, których tu zostawiłeś, ale kiedy próbujesz być w kilku miejscach naraz, to nie ma cię tak naprawdę nigdzie. Podróż taka jak moja, to rozłąka z rodziną, z przyjaciółmi, świadomość, że kiedy coś się wydarzy w domu, mnie tam nie będzie. To także ryzyko, że nie będzie do czego wrócić. Ryzyko, że może nie mam racji, że jednak powinnam żyć inaczej, ale będzie już za późno, by można było to życie zmienić.

Jest też coś co podróż zabiera, ale czego akurat w ogólnym rozrachunku zupełnie mi nie żal. Komfort. Komfort bycia po właściwej stronie, komfort jednostronnej wiedzy o świecie, racji absolutnych, gotowych rozwiązań, wyborów, które twój świat podejmie za Ciebie. To podróż zabiera bezpowrotnie.

Może kiedyś znajdę inny sposób na życie, ale na razie cały czas szukam swojej drogi. W życiu codziennym mamy często do dyspozycji szablony, według których żyjemy, ścieżkę, której się trzymamy, czasem ślepo. Edukacja – kariera – założenie rodziny – życie rodzinne i dzieci. Podróż nie daje ci takich szablonów, gotowców, więc ilość pomyłek jakie można popełnić w jej trakcie jest olbrzymia. Jeśli jednak to jest tym ryzykiem, które trzeba podjąć w imię podróży, to chętnie je podejmę.

Zobacz również

29 odpowiedzi

  1. Ciarki na całym ciele, Łukaszu dziękuję za ten arcy ciekawy wywiad. Obydwie części wspaniałe:)

  2. Wywiad super i bardzo pouczający. Ale z pewnością nie podziwiam Pani Katarzyny! narażanie innych by zaspokoic swoje dziwne ambicje motywowane Bóg wie czym, może brakiem wyobrażni może szukaniem własnej drogi zyciowej, nie wiem, nie jest dla mnie niczym wielkim a wręcz przeciwnie. To jak by wejść do rzeki z krokodylami ciągnąc ze sobą przewodników (którzy mają rodziny) w oczekiwaniu na światowe fanfary i miano podrózniczki roku i nie wiem czego tam jeszcze. Oczywiście jak by się coś stało to MSZ musiała by interweniować, służby, wojsko itd bo …? no właśnie! Z pewnoscią powstanie ksiązka, pare wywiadów itd. Zdjęcia piękne, ładnie opowiada i z pewnością bym przyszedł posłuchać gdyby było jakieś spotkanie autorskie. Pozdrawiam

    1. 🙂 TUiTAM, cieszę się, że widzisz przede mną taką świetlaną przyszłość. Obawiam się jednak, że w świecie w którym ja żyję, choćbym była na każdym bilbordzie na każdym rogu ulicy, opanowała monopol na telewizję i zgarnęła wszystkie możliwe nagrody dziesięć lat do przodu, to tutaj nadal jestem zwyczajną, lekko przykurzoną dziewczyną o niezwyczajnym kolorze włosów.
      /moją ulubioną historię w tej materii opisałam w puencie tego wpisu http://www.katarzynatolwinska.com/shangri-la-po-drugie-mao/ , niezmiennie się uśmiecham na samo wspomnienie:)/

      ****

      Ale chciałam o czym innym. Uderzyło mnie to co piszesz o narażaniu innych. Oczywiście, że SWOIM ZACHOWANIEM można narazić innych ludzi (być może nie doprecyzowałam tego wystarczająco jasno w rozmowie). Że łamiąc lokalne zasady albo stając w poprzek ich zwyczajom można ich wpędzić w kłopoty. Ale jeśli chodzi o samą obecność czy interakcję to uważam, że należy jednak spuścić z tonu. To są inteligentni, mądrzy, ogarnięci życiowo ludzie, którzy co więcej w danej sytuacji wiedzą nieporównywalnie więcej niż ja. To oni podejmują decyzję co do swojego życia i kim ja jestem, żeby podejmować ją za nich?? Podobnie z przykładem przewodników. O ile nikt nikogo do niczego nie zmusza to to są tacy sami ludzie jak my, zdolni podejmować za siebie decyzje i nie potrzebujący „białego człowieka” żeby ich swoją mądrością i wyższością chronił przed złem tego świata. Domyślam się, że za Twoim wpisem stoją dobre intencje i nie atakuję Ciebie personalnie w tym momencie, bo tego typu postawa pojawiają się bardzo często w rozmaitych formach. My, mądrzejsi, światlejsi vs Ci biedni ludzie, którym tak ochoczo przybędziemy ustawiać życie w jedyny słuszny sposób. Trochę pokory.

  3. I bardzo dobrze, niech interweniuje MSZ, służby, wojsko itd. Po to m.in są. Dzięki takim ludziom jak Pani Kasia poznajemy inny świat pod takim kątem o którego istnieniu nigdy byśmy się nie dowiedzieli. Brawo za odwagę wyboru innej drogi niż wszyscy i życzę wielu owocnych podróży!

  4. Oczywiście MSZ, służby, wojsko itd to nie ludzie, tylko roboty, instytucja papierkowa…po to są..”płace podatki to mi się należy!”
    Wszystko pieknie, do czasu pierwszej tragedii, przewodnika, ratownika czy podróżniczki. Ciekawe czy wtedy „msaga” też będzie biła „brawo”. Ale to nie ważne, ważne że dzieki temu „poznała” ten świat z fotela własnego ciepłego mieszkania 🙂
    Zatem oby wielu takich „owocnych” podróży, bo jeszcze sporo deszczowych dni przed nami…
    pozdrawiam

    1. Witaj TUiTAM! Powiem szczerze, że jestem lekko już zmęczona argumentem MSZ-tu, ale skoro został wywołany to niechaj się raz na ten temat wypisze.

      Po pierwsze polskie „służby, wojsko itd” już SĄ w Afganistanie. Jeden zagubiony podróżnik nie musi ich tam wysyłać, bo zrobił to już rząd.

      Po drugie, „płacę podatki” oznacza nic więcej niż płacę komuś za wykonywanie jakiejś pracy na rzecz moją i moim pobratymców. W tym przypadku MSZ ma za zadanie dbać o stosunki nasze, jako państwa, z innymi krajami. Oraz dbać o swoich obywateli poza ojczyzną. Osobiście niczego od tego nieszczęsnego MSZ-tu nie oczekuje, ale trudno mi się nie zgodzić z logiką, którą tutaj wyśmiewasz vide „płacę to mi się należy” . No chyba takie są prawa rynku, nieprawdaż?

      Po trzecie, trochę też mylimy chyba priorytety zadań MSZ-tu. To nie jest jednostka natychmiastowego reagowania ani też przyczajona brygada czekająca na akcję odbicia porwanych. Klue zadań MSZ-tu leży gdzie indziej. W skrócie przystępnie to ujmuje slogan ich misji:
      „Polsce – służyć, Europę – tworzyć, Świat – rozumieć”

      No to teraz przejdźmy do „po czwarte”. Nie sądzisz, że zbliżanie do siebie kultur lepiej służy realizacji wspomnianej wyżej misji niż zbrojenie się przeciwko „tym złym” i w dużej mierze szerzenie nienawiści (które to skąd inąd jest przestępstwem w naszym kraju)? Nie sądzisz, że może lepiej wyglądałyby nasze stosunki międzynarodowe, gdyby nie były oparte na straszeniu ludzi w telewizji? Że może MSZ wykonywał by lepsza robotę starając się oswoić lęki a nie uczestnicząc w podbijaniu traumy Bliskiego Wschodu?

      Po piąte, dla mnie najważniejsze w tej dyskusji. Pomijasz zupełnie drugą stronę – Afgańczyków. Afgańczyków, którzy mają głęboką świadomość tego, że świat zachodu wyobraża sobie ich synów z karabinem w ręku i gotowością do zabicia innowiercy. Nie trzeba chyba dużej wyobraźni, żeby wiedzieć jak nieprzyjemnie jest im o tym myśleć. Wystarczy sobie przypomnieć stereotyp o wiele mniejszego kalibru “Polak to złodziej”. Nic miłego wiedzieć, że ktoś tak o Tobie myśli, prawda?
      I może to jest drobiazg w skali tych ogromnych zawirowań politycznych, ale ja się cholernie cieszę, że tam byłam, że weszłam jako samotna kobieta, blondyneczka z dwoma plecakami w to wszystko. Bo dla tych ludzi, których spotkałam to jest bardzo dużo. Że ktoś ich tak po prostu odwiedził, że się nie bał, że zaufał, że tam są dobrzy ludzie. Że człowiek z Zachodu przyjedzie tam tak zwyczajnie w odwiedziny, z ciekawością innego świata podobną do ciekawości jaką się ma wobec każdego innego kraju, a nie opancerzony w ochronę, kamizelki kuloodporne i gotowe do ucieczki wozy.

      Możesz się ze mną oczywiście nie zgadzać, ale ja osobiście uważam, że to co najcenniejsze w moim tam pobycie to powiew normalności. Afgańczycy to tacy sami ludzie jak Ty czy ja. Tak samo jak Ty czy ja będą się czuli nieswojo jak się ich będzie traktowało jak terrorystów i tak samo jak Ty czy ja będzie im miło wiedzieć, że ktoś wygenerował chęć, czas i determinacje by spędzić z nimi trochę czasu.

  5. Czyli powinni zabronić chodzenia po górach bo to narażanie ratowników w czasie ewentualnej akcji ratunkowej?

  6. To zawsze jest niebezpieczne i zagraża życiu (wystarczy wejść np. na stronę TOPRu i przeglądnąć kronikę).

  7. Zdrowy rozsądek, wyobrażnia i odpowiedzialność.
    To już schodzi poziom rozmowy na tego typu ” a jak wyjde z domu to może mi donica na głowe spaść lub samochód potrącić… to też mam nie wychodzić?” dlatego tyle z mojej strony, Pani Katarzynie dużo szczęścia a reszcie ciepłych kapci i pozdrawiam 🙂

  8. „Piotruś” litości, jak byś czytała uważnie, zrozumiała byś moje komentarze, żadna skrajnośc nie jest dobra!
    I proszę przeczytajcie ponownie ten wywiad, cały i ze zrozumieniem, sama autorka wiele nam odsłania, siebie, i nie ma tam odwagi a tym bardziej niczego do naśladowania! Jej się poszczęściło, innym nie koniecznie może się poszczęścić… Powtarzam, artykuł świetny, piekne zdjęcia, cieszę się że nic sie nie stało autorce, z pewnością bym poczytał więcej, szczegulnie że dość dobrze znam sie na tym kraju. pozdrawiam 🙂

    1. Naprawdę tak uważasz? Jeśli masz na myśli to, że ktoś nie mający zobowiązań jest wolny – to tak. Ale bycie nieodpowiedzialnym czyli mającym w nosie wszystkie zasady bezpieczeństwa, innych ludzi itd. nie ma nic wspólnego z wolnością.

    2. Łukasz już pięknie odpowiedział, więc nie będę się powtarzać.
      Musze powiedzieć jednak, że zastanowiło mnie to zdanie. Nie wiem co do końca miałeś na myśli, bo stan „braku odpowiedzialności” w ogóle nie występuje w naturze. Zawsze jesteś odpowiedzialny przynajmniej za siebie i za to jak Twoje czyny wpływają na otoczenie. To czy się tą odpowiedzialnością przejmujesz czy nie to inna sprawa, ale ona jest i kropka. I tak się ma do wolności jak dywagacje czy inne atrybuty naszego bycia tutaj ograniczają naszą wolność czy nie.

  9. Bardzo podoba mi się zdanie ” Dzięki takim ludziom jak Pani Kasia poznajemy inny świat pod takim kątem o którego istnieniu nigdy byśmy się nie dowiedzieli.” Dla mnie to wystarczająca odpowiedź na pytanie „czy warto ryzykować”. Tak jak wspomniałem we wstępie do wywiadu, rozmowa z Kasią pokazała mi nowy Afganistan, kompletnie odmienny od tego widzianego w telewizji.

    Jak mamy dowiadywać się czegoś o świecie, skoro każdy wyjazd w miejsca konfliktowe jest niebezpieczny? Komu zawdzięczać informacje z takich krajów jak Afganistan? Jeśli każdy wyjazd podróżnika czy dziennikarza naraża jego życie i może zaangażowac MSZ, wojsko itd. czy to oznacza, że powinniśmy zrezygnowac z poznawania i zrozumienia takich miejsc?

    Moim zdaniem tacy ludzie sa niezbędni, by pokazac świat jakim jest. Nawet jeśli narażaja się na niebezpieczeństwo, to jak bez nich moglibyśmy zrozumieć takie miejsca jak Afganistan? Bo bez zrozumienia miejsc „trudnych” i konfliktowych nie ma moim zdaniem mowy o zrozumieniu świata w ogóle.

    Nie mam więc wątpliwości czy tacy ludzie są potrzebni. A czy ryzykują dużo, za dużo czy o wiele za dużo – to już kwestia ich osądu, bo to oni docierają w te miejsca i znają je z doświasdczenia.

  10. Baaardzo ciekawa rozmowa!!! Przeogromne dzieki! Pozostaje mnostwo kotlujacych sie mysli w glowie, taki ferment, z ktorego-mam nadzieje- cos pozytywnego sie narodzi.

  11. Fantastyczne, śledzę stronę Katarzyny od co najmniej roku, i dotarło do mnie to, że świat nie jest taki straszny jak go malują. Oczywiście, należy zachować wszelkie środki ostrożności, o czym Kasia mówi. Fantastyczne, że można zdobyć się na taką wolność i iść zgodnie ze swoim sercem, wolą i sumieniem. Trzymam kciuki za Kasię i wszystkich, którzy są W Drodze 🙂

  12. Brawo Kasiu !! odpowiadałaś to co jest prawda a nie to co media pokazują i powiedzą … pozdrawiam Cie serdecznie

  13. Bardzo podoba mi się wywiad, im wiecej było słów określających uczucia, jakie towarzyszyły sytuacji, tym bardziej otwierały mi się te drzwi podrózy, jej historii i tych fascynujących elementów jakie moge poznac z innej strony. Dziekuję.

  14. Witajcie! Chciałam serdecznie podziękować Wam za wszystkie komentarze i cały odzew na tę rozmowę. Bardzo się cieszę, że udało się pokazać trochę inny Afganistan niż ten, który malują media. Acz przyznam szczerze, że z perspektywy bycia tam jedynie miesiąc, mam głębokie poczucie, że jedynie dotknęłam ten kraj. Zostałam z ogromnym niedosytem, niedopowiedzeniem, niewiedzą. Jedno, czego jestem pewna, to moich osobistych doświadczeń, a te bezapelacyjnie stawiają Afgańczyków na samym szczycie piramidy gościnności. Cieszę się, że Łukasz dał mi okazję do opowiedzenia o tym, a Wy poświeciliście swój czas na przeczytanie.

    Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dziękuję za odzew!
    Kasia

  15. „zachodni styl życia, który rzadko już jest dyktowany rzeczywistą potrzebą przetrwania, a bardziej iluzją konieczności posiadania […] Godziny, tygodnie, miesiące własnego życia sprzedane za lepszy telewizor. Albo przyszłość, która może wcale nie nastąpić” – trafiła Pani w sedno. Dziękuję za ten wywiad.

  16. Kasiu, jesteś wielką inspiracją i przykładem tego, że można żyć zgodnie z samym sobą. Czuję już od dłuższego czasu, że udanie się w twoje ślady to to czego w środku naprawdę chcę, tymbardziej, że już czegoś podobnego zasmakowałem. Dziękuję ci bardzo za twoje relacje bo są one esencją podróżowania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *