Czy podróżujemy dla nagród?

Po co podróżować? Głupie pytanie, na które odpowiedzieć równie trudno jak „po co żyć?”.

Od trzech dni, na stronie internetowej National Geographic i na łamach papierowych pisma przeczytacie, że przejście gór Zagros zostało nominowane do nagrody „Traveler” jako Podróż Roku. Znalazło się w zacnym gronie przedsięwzięć, które, w opinii redakcji NG, w minionym sezonie były największymi wyczynami i osiągnięciami w polskim świecie podróżniczym. O tej nominacji nie usłyszałem wczoraj – wiedziałem o niej kilkanaście dni wcześniej, z nieoficjalnych wtedy źródeł, które teraz zostały potwierdzone. Informacja ta nie jest więc dla mnie zaskoczeniem, choć była wielką niespodzianką, gdy otrzymałem ją po raz pierwszy. „Podróż Roku 2014” – sama nominacja do takiego tytułu jest wyróżnieniem. Szybko jednak nadeszła refleksja. Co ona dla mnie oznacza? Lub szerzej: co oznacza dla mnie każda nagroda, otrzymana za jakiś górski lub podróżniczy wyczyn?

Bez wątpienia jest ona dowodem uznania ze strony innych ludzi. Czasem wąskiego, ale bardzo doświadczonego grona, czasem rzeszy sympatyków i tych, którzy wspierali tę przygodę lub po prostu ją śledzili. Jest ona wyrazem szacunku i aprobaty, gdy historia, którą mam do przekazania, po powrocie okazuje się wyjątkowa. Jest też zachętą do sięgania dalej i wyżej, nie ustawania w wysiłkach, by poznać i lepiej zrozumieć świat. Buduje też, nie boję się tego napisać, publiczny wizerunek i rozpoznawalność, co przełożyć się może na łatwiejszy start w kolejnej wyprawie. Co jednak taka nagroda znaczy dla mnie samego? Czy fakt, że otrzymam jakieś wyróżnienie sprawia, że stanę się lepszym podróżnikiem? Czy statuetka wręczona w świetle reflektorów, zmieni mnie nagle w innego człowieka? A może sprawią to brawa setek lub tysięcy ludzi na widowni? Czy głosy oddane w plebiscytach, przez e-maile bądź SMSy, sprawią, że przejdę jakąś gruntowną przemianę? Odpowiedź jest oczywista.

Steve House, mój wspinaczkowy guru, zapytał kiedyś: „Czy człowiek jest sumą swoich osiągnięć?”. I choć nie udzielił odpowiedzi wprost, wynika ona ze słów, jakie powtarza w trakcie swoich spotkań: zamiast na finałowym osiągnięciu, warto skupić się na procesie. Zamiast myśleć o odległym szczycie, docenić sumę chwil, jakie daje wspinaczka na niego. Zamiast wyczekiwanego końcowego punktu podróży, łapać momenty, którymi obdarowuje nas droga. Tego samego doświadczyłem po przejściu Karpat w 2013 roku – stanąwszy nad brzegiem Dunaju w Bratysławie pojąłem, że wcale nie chodziło o tą jedną sekundę wieńczącą dwumiesięczny wysiłek. Chodziło o ogrom wszystkich wrażeń, jakich doświadczałem przez tamtych 65 dni – każdą chwile radości, zadumy, wyciszenia, każde zmęczenie, strach, zwątpienie. Chodziło o każdą chwilę i chłonięcie jej całym sobą. Skoro więc ważna jest droga, a nie cel na jej końcu, czemu mierzyć sukces w podróży końcowym wynikiem, zamiast nieskończoną sumą chwil, jakie nam podarowała?

To chyba jest dla mnie kluczem do zrozumienia wątpliwości, jakie targały mną po przejściu irańskich gór Zagros. W drugiej połowie mojej drogi zbyt mocno skupiałem się na tym, by po prostu przeć do przodu, koncentrując się na wyniku, jakim było dotarcie do oceanu. Wydawało mi się, że bez niego moja wędrówka nie spełni pokładanych w niej oczekiwań. Tymczasem najlepsza podróż to taka, w której każdy krok stawiamy świadomie, z której wracamy odmienieni, która daje nam najwięcej radości. Niestety, w cywilizacji nastawionej na wynik „wyżej, dalej, szybciej” ten sposób myślenia bywa obcy. Może właśnie dlatego niektórzy z nas swój sukces w podróży mierzą nie wewnętrznymi przeżyciami, ale ilością czytelników, odsłon filmów czy nagrodami jakie otrzymają. Wyżej niż swoje przeżycia, cenimy Facebook’a, YouTube’a, Instagram, na bieżąco spisywane i nagrywane relacje . Tylko co zobaczymy w naszej drodze, poza skierowanym w siebie obiektywem aparatu/kamery?

Jakiś czas temu opisałem tu trzy wyprawy, których autorzy zainspirowali mnie szczególnie. Zaimponowali mi rozmachem i stylem swoich przedsięwzięć. O ironio, jedna z osób odpisała mi: „Dziękuję za reklamę!”, po czym zakończyła list stwierdzeniem, że bez żadnej wątpliwości to jej przedsięwzięcie będzie najtrudniejszym z opisanych. Dopiero później dowiedziałem się, że za wyprawą tą stoi grupa ludzi, zajmująca się jej marketingiem.

Przez minionych 6 lat poznałem wielu ludzi, powszechnie nazywanych „podróżnikami”. To określenie, ukute przez dziennikarzy i organizatorów festiwali, zgrabnie wrzuca do jednego worka wszystkich, którzy na tysiąc sposobów przemierzają świat, nawet jeśli różnią się bardzo między sobą. Zawdzięczam im bardzo wiele: nowe idee, wsparcie w moich przygodach, pomoc w trudnych momentach, refleksje podczas wspólnych rozmów. To także dzięki nim, przez minionych 6 lat, moje życie zmieniło się diametralnie.

Czy wszyscy są jednak moimi ideałami? Niestety nie. Są w naszym gronie osoby, które fabrykują fakty w swoich książkach i opowieściach. Podrasowują swoje osiągnięcia. Są apodyktyczne i wierzą tylko w swoje, jedynie słuszne zdanie. Niektórzy z nas, choć przejechali pół świata i zetknęli się z dziesiątkami obcych kultur, wiar i tradycji, nie potrafią zaakceptować faktu, że ich kolega po fachu ma inne zdanie w jakiejś kwestii. Ucząc w swoich tekstach i na blogach tolerancji dla odmienności, nie mają problemu, by obrażać się wzajemnie w dyskusjach. Podróżują, ale promocja ich osiągnięć pochłania im czasem dużo więcej czasu i energii niż samo podróżowanie. Poznawanie świata, z doświadczenia osobistego, nierzadko intymnego, staje sie nieraz publicznym występem. Samotne zmaganie z górskim szczytem lub odległą drogą oznaczało zmaganie z samym sobą – teraz jest czymś, co można sprzedać. Czasem zastanawiam się, jak wyglądać będzie podróżowanie za 50 lat? Idąc tym tropem, stanie się chyba domeną szołmenów, przedzierzgnie w jakieś nadawane 24 godziny na dobę reality-show.

 alpy30

Efektem tego zjawiska była dyskusja między kilkoma blogerami podróżniczymi, jaką śledziłem niedawno w odmętach Facebook’a. W jej trakcie kilka osób ostro „objechało” swoich kolegów po piórze, zarzucając im manipulację w eliminacjach do konkursu „Blog Roku”. Nie wierzyli, że ich rozmówcy zdobyli głosy internautów uczciwie, bo ich blog jest przecież „nic nie warty i pełen bezwartościowych treści”. Ze zdumieniem patrzyłem, jak ci, którzy mienią się ambasadorami dialogu między kulturami i opisują swoje podróże tysiącom czytelników, opluwają się nawzajem, zazdroszcząc popularności i zasięgu. Obym się mylił i oby było to fałszywe oskarżenie, ale zdaje mi się, że dla niektórych to, co nazywają podróżowaniem, jest jedynie marketingiem ich własnej zajebistości. Ten, kto sięga wyżej, staje się konkurentem.

A wygrywa ten, kto umierając, ma najwięcej fanów na „fejsie”.

Artur Conan Doyle napisał: „Na tym świecie nie ma znaczenia co osiągnąłeś. Liczy się to, w co ludzie wierzą, że osiągnąłeś”. Czy faktycznie jesteśmy my, podróżnicy, nowoczesnymi rycerzami, prężącymi dumnie piersi i udowadniającymi swoją męskość na turnieju, przy czym naszą areną jest blog, gazeta, udział w programie, scena festiwalowego pokazu? Czy gadając o poznawaniu świata, w skrytości ducha robimy to dla fanów, zasięgu i podziwu? Aby, jak w średniowieczu, budzić szacunek mężczyzn i westchnienia kobiet na trybunach? Czy w dobie mediów społecznościowych potrafimy jeszcze robić coś tylko dla siebie, nie dla uznania, jakie możemy mieć u innych?

Wiele osób pyta, czemu podróżuję pieszo. To proste: wędrowanie piechotą daje możliwość rozmyślania całymi godzinami o rzeczach, które w innej sytuacji nie przyszłyby mi do głowy. I tak, gdzieś w środkowym Iranie, zacząłem nagle myśleć nad prostym pytaniem: czy gdyby nie było innych ludzi, gdyby nie oczy skierowane na mnie, gdybym jedynym świadkiem moich zmagań pozostał już zawsze sam – czy podróżowałbym w ten sam sposób? Odpowiedź, ku mojemu zaskoczeniu, wcale nie była oczywista. Chciałbym, aby brzmiała ona „tak, oczywiście!”, tymczasem ze zdumieniem odkryłem, że brzmi „nie wiem, być może nie”. I ta odpowiedź mną zatrzęsła. A więc może doszedłem aż do tego punktu, gdzie swoje podróże planuję pod popularność, jaką mogą dać? Chciałbym, aby to była nieprawda. A potem przypomniałem sobie pierwsze przejście Karpat w 2004 roku. Podjąłem wyzwanie nie mając świadków, kibiców i tych, którzy mogliby mnie chwalić lub rozliczać, co sprawiło, że 100% uwagi poświęcałem sobie. No i może jeszcze odrobinę mojej dziewczynie, do której obiecałem wtedy dzwonić przynajmniej raz na dwa tygodnie.

Indonezyjski pisarz, Toba Beta, stwierdził kiedyś: „Jeśli czujesz obsesję, by udowodnić coś światu, będziesz potrzebował oczu całego świata zwróconych na ciebie, by tego dowieść”. Jeśli więc w ogóle muszę udowadniać komukolwiek swoją wartość, niech tym kimś będę ja sam i nikt więcej.

Otrzymawszy informację o nominacji w konkursie mogę więc pójść dwiema drogami. Pierwsza: rzucić się w wir promowania siebie tam, gdzie to tylko możliwe, by sięgnąć po nagrodę. Da mi ona chwilową satysfakcję i zwiększy rozpoznawalność (za czym czasami idą finanse i sponsorzy). I druga: powiedzieć sobie, że jedyną osobą rozliczającą mnie z własnych osiągnięć jestem ja sam. Że podróżuję przede wszystkim dla siebie, dla wewnętrznej zmiany, poczucia spełnienia i szczęścia, a na drugim miejscu – by inspirować innych, pokazywać im świat i pomagać go zrozumieć. A wszelkie konkursy traktować zawsze jako dowód uznania innych, nie zaś jako obiektywną miarę tego, ile jestem wart. Będę bardzo wdzięczny każdemu z Was za głos oddany w tym plebiscycie. Nie zamierzam jednak zamieniać podróży, przeżycia bardzo osobistego, w walkę o punkty i uznanie innych.

I obym za rok, dwa czy pięć potrafił powiedzieć, że trzymam się tej drogi.

Zobacz również

36 odpowiedzi

  1. Strasznie fajny tekst. I bezpretensjonalny i szczery. Super że Łukasz podchodzi do tych spraw na luzie i spokojnie. Dlatego jego blog jest bardzo wartościowy – bez względu na to czy w jakiś rankingach są lepsze czy też nie.
    Pzdr
    HT

  2. Chyba najlepszy tekst dotyczący podróżowania, jaki czytałem. Nawet nie wiem, jak skomentować. Zgadzam się w pełni, kawał świetnego tekstu. „Czy podróżuję dla siebie?” – takie proste, a jednak trudne pytanie.
    Ogromny plus za wypisaną szczerość.

  3. Mieliśmy dokładnie te same rozkminy kilka lat temu. Dobra decyzja IMHO.
    Mam nadzieję, że Szanowna Redakcja zmieni reguły gry i nagrody, jakże nobilitujące (bez dwóch zdań!) będą przyznawane w końcu bez kampanii marketingowych!
    PS: No i „do zo” w Spytkowicach Panie Supergan! 😉

  4. Reinhold Messner powiedział kiedyś Jurkowi Kukuczce: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki” (dot. zdobycia wszystkich ośmiotysięczników) – myślę, że największą nagrodą dla nas jest uznanie tych, którzy rozumieją. A tym nie trzeba nic udowadniać… Planowałam pogadać na Balu Włóczykija, ale minął szybko 🙂 Pozdrawiam więc ze Szczecina i kibicuję.

  5. Ja jak tylko zobaczyłem w najnowszym Travelerze, że Twoja wędrówka jest nominowana od razu podjąłem decyzję o głosowaniu na nią. Nie potrzebna mi była do tego żadna akcja promocyjna bo czytając Twojego bloga od dłuższego czasu wiedziałem że to właśnie Ty zasługujesz na to wyróżnienie!

  6. Nie bloguję, czasem piszę do znajomych listy o swoich wycieczkach. Na każdy wyjazd muszę uskładać pieniądze. Bo skoro nie lubię jeździć stopem, nie chcę wyjadać couchsurferom wszystkiego co mają w lodówkach, chcę mieć na muzea i restauracje, kasę muszę mieć. I tego się nie zmieni.
    O nagrodach dosłownie.
    Blogerzy dostają różne fajne rzeczy: bilety lotnicze, miejsca w hotelach, buty, plecaki… Ja te gadżety, bardzo przydatne zresztą, często dość drogie, kupuję za własny pieniądz.
    Rozumiem, że klikalność i popularność (na szczęście czasem będąca wynikiem wysokiego poziomu blogu) wpływają na jakość i ilość prezentów czy rzeczy do testowania. Stąd też, jak sądzę, bierze się zabieganie o rozpoznawalność, mniej lub bardziej profesjonalne działania marketingowe. I skoro na blogach są reklamy czy testy podarowanych produktów, to od marketingu się nie ucieknie. A dla marketingu jest ważny osiągnięty cel;)

  7. „Czasem zastanawiam się, jak wyglądać będzie podróżowanie za 50 lat? Idąc tym tropem, stanie się chyba domeną szołmenów, przedzierzgnie w jakieś nadawane 24 godziny na dobę reality-show.”

    Jak będzie wyglądać? To chyba proste – dla niektórych to praca/zarabianie więc trzeba być szołmenem więc chyba praca jak każda inna. Inni, i tych jest zdecydowana większość, podróżują bez blogów, bez prezentacji, a często nawet bez zamieszczania wielu fotek na facebooku. Nie ma więc co załamywać rąk nad podróżowaniem.

  8. Podobne pytanie zadaliśmy sobie kilka lat temu, a odpowiedzią było NIE zakładanie „fanpejdża” na FB, NIE „tłitowanie” i NIE staranie się o sponsorów. Oboje pracujemy na etacie i każdą wolną chwilę (urlop) oraz odłożone pieniądze przeznaczamy na wypady w okolice bliższe (ulubiony Dolny Śląsk) lub dalsze (równie lubiana Gruzja).
    Blog jest dla nas miejscem, gdzie gromadzimy nasze wspomnienia, wrażenia, zdjęcia po podróży oraz inspiracje do kolejnych „skoków w bok”. Dzięki niemu nie musimy kilkanaście razy opowiadać tego samego rodzinie i przyjaciołom po powrocie. Zaznaczam, że nie jesteśmy podróżnikami – po prostu takie mamy hobby.
    Natomiast osoby wędrujące w błysku fleszy, uzależnione od codziennych (często rojących się od błędów merytorycznych i ortograficznych) wpisów na blogu / FB, etc. oraz nachalnie promujące siebie oraz sponsorów są dla mnie zwyczajnymi celebrytami.
    Gratuluję nominacji, masz mój głos.

  9. Wiele słów prawdy. Nam wystarczył jednokrotny udział w festiwalu podróżniczym by to stwierdzić. Niestety insynuacje o manipulacjach i przyznawaniu nagród niektórym osobom z kręgu bliższych lub dalszych znajomych to fakt, którego byliśmy świadkami. Walka o „trofea” bywa bardzo zażarta a osoby, które mają większą możliwość zaistnieć w mediach dostają tym samym większą szansę na zwycięstwo – dlatego parcie na lansowanie się wśród niektórych jest porażające. My nie uczestniczyliśmy już więcej w żadnym takim wydarzeniu i uczestniczyć nie będziemy. Jednak zgłaszając się na konkurs autor musiał się liczyć z tym, że może otrzymać nominację a tym samym zostać wciągniętym we wzajemne opluwanie się i niezdrowe dyskusje w walce o popularność ( to niestety taka polska przywara).
    Pozdrawiamy

  10. Czy można prosić o link do rozmowy, która toczyła się pomiędzy blogerami podróżniczymi? Chętnie poczytam i zobaczę jakimi ludźmi są prowadzący podróżnicze blogi. Być może też ich czytuję.

    1. Niestety (albo na szczęście), była prowadzona wewnątrz zamkniętej grupy facebook’owej, po czym została skasowana przez jej moderatora. Powiem tylko, że nie była budująca.

  11. Głos oddany – zarówno za wyczyn samotnego przejścia gór Zagros jak i za całokształt 😉 – za szczerość z jaką piszesz o rzeczach bardzo mi bliskich. Nie ukrywam, że nieco przeraża cały lans, który tworzy się wokół „podróżowania”. Coś, co jeszcze do niedawna uznawane było za dziwactwo bądź też ekstrawagancję staje się czymś modnym. Samo w sobie nie jest to bynajmniej złe, ale czasami powoduje uśmiech na mojej twarzy. Całe szczęście są jeszcze osoby, które potrafią pisać w sposób szczery, a przy tym refleksyjny – za to niesamowicie cenię Ciebie Łukasz i Twoją niesamowitą stronę. Podobnie postrzegam na przykład Piotrka Strzeżysza, Agę i Grześka z zawszepodwiatr czy Andrzeja i Alicję. Moim zdaniem udało Wam się zachować doskonałą równowagę między czerpaniem przyjemności z drogi jako takiej i zaspokajaniem ciekawości czytelników. Za jakiś czas ruszamy z mężem w kolejną podróż i tym razem planujemy dzielić się naszymi wrażeniami za pomocą bloga. Mam nadzieję, że uda nam się osiągnąć podobną równowagę. Pierwszy krok został zrobiony – na razie nie odważyliśmy się umowę sponsorską – z naszym planem opartym na spontaniczności baliśmy się podpisywania umów, które wymuszają na nas pewne zachowania/działania. Czas zweryfikuje podejmowane decyzje.
    Serdecznie pozdrawiam!

  12. Dla nagród? Oczywiście. Nagrodą są wspomnienia, nowi poznani ludzie, kolejne cenne doświadczenia, czy to, że ktoś miło skomentuje naszą relację, Podróże to nie wyścig, to nie osiągnięcie jakiegoś celu. Podróż to droga, jaką się przebywa i nieważne, czy ma ona 20 czy 2000 kilometrów. Nie jest dla mnie istotne, kto i gdzie podróżował. Interesuje mnie wyłącznie to, co o swojej podróży ma do powiedzenia. Jeśli mówi mądrze, to nawet wycieczka rowerem do Pcimia Dolnego, może być wielka.
    Łukaszu, wspomniałeś kiedyś na fejsie, że największą nagrodą było dla Ciebie to, że mogłeś kogoś zainspirować. I to jest chyba największa nagroda, jaką możemy zdobyć. Nie, nie podróżując, ale opowiadając o naszych podróżach, zarażając innych naszą pasją. Właśnie dlatego zdecydowałem się w końcu na stworzenie własnej strony, gdzie publikuję swoje wspomnienia z wędrówek. I tutaj muszę wspomnieć o pewnej zabawnej reakcji, która dała mi do myślenia. Otóż pewien Wielki & Sławny Podróżnik tak do mnie napisał: „Nie przywiozłeś zdjęć z wyprawy, to tak jakbyś nie podróżował wcale. Co ty chcesz ludziom pokazać?”
    Odparłem, że nic nie chcę im pokazywać, chcę im opowiedzieć pewną historię. Nie zrozumiał.

  13. Niestety tzw. podróżnicy – choć to określenie stało się ostatnimi czasy tak nadete że nie mogę go słuchać zaczynają rywalizacje z innymi i podróż staje się wyścigiem. Z całym szacunkiem dla Twoich osiągnięć każdy kto reklamuje się w necie, pisze publicznego bloga fanpejdza etc robi się nieco komercyjny. W szczególności kiedy otrzymuje za to pieniądze. Z moich obserwacji najbardziej autentyczna jest pierwsza w życiu podróż. Broń Boże nie krytykuję ale ten właśnie wyścig fanpejdzy, reklamowania się i nazywania Podróżnikami razi mnie ogromnie. Podczas pierwszej kilko miesięcznej podróży pisałem bloga dla komunikacji z bliskimi, tylko i wyłącznie. Teraz już nie prowadzę, nie chcę być posadzony o to że się reklamuje i.słuchać a ten to zrobił to a tamten tamto i już tam był etc., wolę wysłać maila jak ktoś spyta co u Ciebie? I mam z tego zajawke. Jeśli.robisz coś dla samego siebie i masz.z.tego zajawke to super. Najbardziej autentyczni ludzie ktorych poznałem w trakcie włóczęgi nie mają ani blogów ani fb a po historiach jakie opowiadają z niesłychna skromnościa opada szczęka. Pozdrawiam serdecznie
    Ps. To pewnie jeden z setki wpisow więc pewnie go przeoczysz 😉

    1. Nie, bo czytam każdy i za każdy dziękuję 🙂 I muszę Ci przyznać 100% racji – pierwszą moją wyprawę, Łuk Karpat w 2004 roku, do dziś wspominam jako coś najbardziej pierwotnego, naturalnego, z moich wędrówek. Na drugim miejscu stawiam chyba drogę Warszawa – Santiago.

  14. Świetny tekst. Niestety każdy z nas ma coś takiego w sobie, że chce być podziwiany, lubiany i doceniany. Odrobina tego to jeszcze nic złego. Gorzej jak mamy już jakieś klapki na oczach i musimy wszystko lepiej, dalej, więcej, taniej itd. Zaglądałem na wiele blogów. Niektórych nazywam blogerami-spamerami. Piszą byle pisać. Byle dodać nowy post. Choćby tak naprawdę o niczym. Sam założyłem sobie bloga choć bardziej z niego pamiętnik niż blog. Złota prawda- podróżujmy żeby być szczęśliwi a nie podróżujmy żeby się pochwalić i wtedy będziemy szczęśliwi. Zastanawialiście się ile osób nagle przestałoby podróżować jakby nagle nie było FB, blogów czy ogólnie neta? 🙂

  15. „Cyfra wyróżnia i zabija przeżywanie jedności. Osamotniony szukałem pocieszenia w swojej korzystnej miarce, no i proszę, trafiło się imponujące cztery. A z cztery wyrodziła się duma. Lecz duma to zdradliwe uczucie, łatwo przeistacza się w pychę. No i poprałem się. Hańba!
    Tak właśnie rodzi się opętanie cyfrą. Dopada każdą szlachetną dyscyplinę: poezję, muzykę i trud naukowca. Cyfra jest podstępną alfonsicą, która w zamian za miłość naszego życia podsuwa ponętną kurwę – sławę. Ta dziwka czyni z nas wygłodzone widma pożądające jedynego ścierwa – uznania i zaszczytu. Wprawdzie ścierwo-zaszczyt karmi widmo, lecz głodu nie syci. W ten sposób obsuwamy się w wyścig wygłodzonych szczurów. Zatracamy się w durnym złudzeniu, że jesteśmy warci tyle, co wyłudzony od świata zaszczyt. Oto poklask, a poczucie własnej wartości nadyma się. Oto krytyka, a zraniona duma gorliwie szuka imponującej cyfry i kombinuje, jak korzystnie sprzedać miłość naszego życia. No i proszę, handlujemy własnymi duszami, a sztuka przestaje być sięganiem do gwiazd i staje się kupczeniem”
    [Wojtek Kurtyka, „Chiński maharadża”, Kraków 2013, s. 110]

    1. „Zatracamy się w durnym złudzeniu, że jesteśmy warci tyle, co wyłudzony od świata zaszczyt.” Właśnie za to podejście, obecnie już jakby staromodne, cenię Wojciecha Kurtykę. Tak, to dokładnie to samo zjawisko, przeniesione w świat wspinaczki.

  16. Absolutnie się zgadzam. Dużo ludzi popada w pułapkę kolekcjonowania like-ów i więcej czasu spędzają na fejsie niż sami ze sobą.

  17. W/g mnie ważna jest harmonia, życie w zgodzie z samym sobą i nie popadanie w skrajności. Autor tego bloga robi naprawdę fajne rzeczy i to dobrze że się tym dzieli z innymi ludźmi.
    Blogów o tematyce podróżniczej – czy każdej innej – jest cała masa i jeśli nie pasuje mi czyjeś podejście do tematu to po prostu nie zaglądam na taką stronę ale bez oceniania jej autora.
    Jeśli ktoś robi z siebie gwiazdę, podrasowuje swoje opowieści – nic mi do tego – jego sprawa (przy założeniu że nie szkodzi ludziom w swoim otoczeniu ani przyrodzie), jeśli ktoś inny jedzie w góry pomedytować nie dzieląc się tym z nikim – również jego sprawa.
    Sam dużo chodzę po górach czasami strzelę jakąś fotkę, wrzucę na fb i jest mi naprawdę miło jeśli ktoś ją zalajkuje lub skomentuje – czy to grzech? Czy mamy chować wszystko do szuflady w obawie przed rozgłosem? Odrzucam zarówno zbytnią pychę jak i przesadnią pokorę.

  18. Eh Łukasz wspaniały tekst napisałeś. (jakie pozytywne wpisy pod nim! to buduje) Oczywiście popieram 'drugą drogę’ obyś Ty i ja, i inni trzymali się jej zawsze albo chociaż jak najdłużej. Rozumiem że każdy ma w sobie próżność, pychę, egoizm i tym podobne cechy (po coś zostały nam dane, więc chyba są trochę potrzebne) ale generalnie to trzeba nad nimi panować żeby nie zmieniły nas w pośmiewisko albo i coś gorszego. A media już od dawna, najbardziej oklaskują głupotę z piórkiem w dupie i to się chyba nie zmieni, chyba że na gorszę. Pozdrawiam wszystkich.

  19. Znam osobiście dwóch gości, którzy samodzielnie odbyli bardzo wymagające i nietuzinkowe wyprawy. Żaden z nich nie traktował tych wypraw w kategorii wyczynu. Po prostu wybrali się aby spędzić czas tak jak lubią. Żaden z nich nie chwalił się tym co zamierza zrobić i tym co zrobił – jeden nawet nie zabrał ze sobą aparatu fotograficznego (bo wyznaje zasadę, że wspomnienia są w głowie i żadne zdjęcie tego nie odda), drugi prowadził prostego bloga, aby znajomi wiedzieli gdzie akurat jest.

    PABLO

  20. Kolejny wspaniały wpis. Szczególnie to zdanie trafia w sedno: „dla niektórych to, co nazywają podróżowaniem, jest jedynie marketingiem ich własnej zajebistości”.

    Wspólnie z żoną prowadziliśmy blog z naszej pierwszej podróży do Azji. Nie promowaliśmy go nigdzie, pisaliśmy po prostu pamiętnik dla siebie, żeby mieć co wspominać po powrocie. Słowo pisane często potrafi lepiej przekazać emocje niż zrobione zdjęcia i jest niejako uzupełnieniem wspomnień zapisanych w kadrze. Dopiero później zaczęły się jakieś publikacje w innych portalach, ale nie było tego dużo. Facebooka założyliśmy dopiero po prawie roku podróżowania (podróż trwała miesięcy 14), bardziej dla sprawdzenia jak to jest prowadzić taki fanpejdż. No i siłą rzeczy poznaliśmy też trochę „podróżniczo-blogerskiego światka”, choć nie jesteśmy w nim aktywni. Obecnie szykujemy się do kolejnej długoterminowej podróży i jednego jesteśmy pewni – nie będziemy już prowadzić bloga. Nie chcemy już należeć do społeczności „podróżników” i „blogerów”. Prawdziwa podróż odbywa się w naszych sercach i duszach, a nie w „blogerskim sosie” i na ekranach monitorów obcych ludzi. Oczywiście musieliśmy do tego dojrzeć, prowadzić najpierw bloga, żeby to zrozumieć. Pamiętam wiele momentów, w których zamiast cieszyć się podróżą, zamiast spędzać czas z poznanymi ludźmi, wolałem marnować czas na pisanie bloga, myśląc sobie, że będą to czytać osoby, których nawet nie znam. Nie popełnię już więcej takiego błędu. No cóż… błędów nie robi tylko ten, co nic nie robi. Kolejna podróż będzie lepiej zaplanowana, jeszcze bardziej świadoma, bo nauczyliśmy się już, co w podróży cenimy najbardziej i słowo pisane też będzie… ale zachowane tylko dla siebie.

    Z Twoich wpisów o Zagrosie jasno idzie wywnioskować, że przygotowujesz książkę o swojej wyprawie. Czekam na nią z niecierpliwością i z wielką przyjemnością ją przeczytam.

    Pozdrawiam serdecznie i gratuluję wszystkiego – zajebistego bloga, fenomenalnego stylu pisania, spektakularnej wyprawy do Iranu, nominacji do nagrody Traveler, a przede wszystkim umiejętności zadumy i refleksji.

  21. Czegoś tu nie rozumie – skoro w kilku już komentarzach pojawia się stwierdzenie, że blogi podróżnicze są fe to co tutaj robicie?

  22. a ja mam okazję oglądać to zjawisko z obu stron. Z jednej- bo jako osoba prowadząca firmę jestem nieustannie bombardowana mailami z autoreklamą podróżników i listą korzyści jaką miałoby mi dać wspieranie ich (co działa na mnie jak czerwona płachta na byka, o czym być może niektórzy z Was wiedzą), z drugiej bo sama i podróżuję (tylko po górach) i piszę bloga. Nigdy nie szukałam sławy. Czasem mi jej brakuje, bo ideałem wcale nie jestem, ale wiem bo już kilkukrotnie sprawdziłam, że sława nie zastąpi poczucia własnej wartości i głębi przeżyć, potrafi za to obie te rzeczy zmącić.
    Zagłosowane, powodzenia!
    PS: to nieprawda, że blogi się pisze dla sławy, niektórzy piszą z samotności, albo z czystej potrzeby pisania. To łatwiejsze niż wydanie książki.

  23. @Paweł
    „Pamiętam wiele momentów, w których zamiast cieszyć się podróżą, zamiast spędzać czas z poznanymi ludźmi, wolałem marnować czas na pisanie bloga”

    Pisząc bloga ze wspomnieniami, publikując zdjęcia, czy chociażby … montując licznik do roweru stajemy się po trosze niewolnikami. Zamiast czerpać radość z tego co widzimy, staramy się to jak najlepiej uwiecznić na fotografii, zamiast zrobić coś „bylejak” staramy się, aby wyglądało na wynik profesjonalnego przygotowania, zamiast zatrzymać się w pięknym miejscu i po prostu poleżeć bałamucąc czas, dokręcamy brakujące kilometry, zamiast rzucić to wszystko w chwili kiedy osiągamy spełnienie staramy się … dotrzeć do niewidzialnej mety.

    Jak więc jest naprawdę – podróżujemy dla siebie czy dla innych, celem jest droga czy uwaga innych ludzi?

    Tymczasem … ponoć istnieją aplikacje, które pozwalają śledzić on-line poczynania podróżników 🙂

    … a może, jak napisała Kasia – powodem jest po prostu samotność (pośród ludzi). Akurat ten argument dobrze rozumiem.

    PABLO

  24. „Tymczasem najlepsza podróż to taka, w której każdy krok stawiamy świadomie, z której wracamy odmienieni…”
    Niby wiem i takie to proste – ale czasem warto usłyszeć jeszcze taką myśl z innej strony, dobitnie. Zastanowić się nad swoją Podróżą – obojętnie jaka ona jest…
    Czy nie jest tak, że gdy zaczynamy iść dla innych to powoli znikamy w ich oczekiwaniach? Rozmywamy się my… A przecież te podróże głównie są po to żeby właśnie nie zniknąć, tylko zbudować siebie?
    PS. Fajna prezentacja na Kolosach.

  25. Mi się przyjemnie pisało bloga z podróży. To prawda, że wymagało to ode mnie dużo pracy, nieraz całego dnia spędzonego nad komputerem by wypuścić kolejny wpis. To była jednak przyjemna praca. Cieszyło mnie, że mogę choć częścią przygód podzielić się z innymi. Komentarze natomiast dawały mi poczucie, że nie jestem w drodze sam.

    Blog też stał się swego rodzaju pamiętnikiem. Niejedna rzecz pewnie zatarłaby się w pamięci gdyby nie przybrała formy tekstu.

    Czekam z niecierpliwością na owoce wyprawy do Iranu. To był genialny pomysł i świetna realizacja. Jako miłośnik tego kraju czekałem z niecierpliwością na Twoją prezentację na Kolosach i się nie rozczarowałem. Żałuję tylko, że kapituła nie podzieliła mojej opinii. Jest to dla mnie sporym negatywnym zaskoczeniem.

    1. A może Kapituła po prostu wzięła sobie do serca ten wpis? 😀

      Co do bloga – rzeczywiście, ja tez nie pamiętam już wielu rzeczy z podróży po Azji 2010-2012, ale mając regularnie uzupełnianego bloga odtwarzam w pamięci wiele rzeczy. Wczoraj na przykład, sięgnąwszy do wpisu o Pamir Highway, mogłem, nie ruszając się miejsca, podać znajomej adres, pod którym kupi gaz w stolicy Kirgistanu.

  26. Bardzo często Górale pytają: „Jakąś nagrodę za to dostaniesz?”
    Wysyłając zgłoszenie na Kolosy przypomniało się to pytanie i zapytałem sam siebie „Czy robię to dla siebie czy dla nagród?” Odpowiedź: „Zacząłem wędrówki bez wiedzy o nagrodach, więc nadal będę wędrował tak jak lubię doznając odczuć danej chwili :)” A stronę z relacjami traktuję jako pamiątka.

  27. Łatwo zatracić się w pogoni za sukcesem. W dzisiejszym świecie wszyscy to robią. Każdy na swój sposób. Rolnik sieje na wiosnę, a jesienią szuka najkorzystniejszego zysku w sprzedaży. Muzyk szuka publiczności i sceny dla siebie. Pisarz pisze i chce się sprzedać. Malarz wystawia obrazy na widok publiczny…Nie da się realizować swoich pasji w ukryciu przed światem, bo pasja zawsze szuka podziwu. Jak coś robimy – chcemy aby świat to zauważył, bo tak naprawdę i do końca nie robimy tego co kochamy tylko dla siebie. Gdyby tak było nie byłoby tylu na przykład blogów podróżniczych… Ale masz rację – chodzi o równowagę. O nie przekraczanie granic. Żeby się nie zatracić w pogoni za oklaskami, ale słuchać bicia własnego serca. Znaleźć na to czas i odrobinę ciszy – aby nie zapominać o tym, po co właściwie robimy to co robimy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *