Bratysława. Koniec wyprawy Łukiem Karpat

„15 października.

O 16.50 stanąłem nad brzegiem. Może długie oczekiwanie na to, co ma już prawie nieuchronnie nastąpi, zabija radość? Może zbyt długo na to czekałem? A może na emocje czas jest w drodze?

Największe wzruszenia w tej drodze to: ostatni dzień, ostatnia godzina i ostatnie dwie minuty. Przeszedłem przez ruchliwy bulwar i stanąłem nad Dunajem. Na razie nie podchodziłem jednak do brzegu. Zamiast tego szedłem krawędzią chodnika oddaloną od rzeki, bo po przejściu około 50 metrów znaleźć niewielki balkon. Zapamiętałem go dobrze. Otoczony balustradą cypelek był tym miejscem sprzed 9 lat. Tam wreszcie stanąłem nad rzeką.

Ten moment przepełniony był satysfakcją, ale nie euforią. Po prostu ulga, krótka chwila szczęścia, moment, w którym zamykam oczy i wiem, że cel został osiągnięty i nie muszę już nigdzie iść. Potem wszystko to ustępuje, a w głowie pojawia się pytanie: co dalej? W takiej chwili, jeśli nie wiesz dokąd pójdziesz teraz, możesz poczuć pustkę.

Nie wiem czy coś dało mi tych prawie 65 dni? Nowe doświadczenia? Większą wiedzę o sobie? O świecie? Stajesz na brzegu rzeki, do której wędrowałeś górami przez 2000 km i nie potrafisz sobie przypomnieć, po co właściwie zaczynałeś tą wędrówkę. I czy była ona do czegokolwiek  potrzebna.”

Słowa, które zapisałem w dzienniku, siedząc jeszcze na nadrzecznym bulwarze, mogą brzmieć pesymistycznie, ale ja wcale tak ich nie odbieram. Są po prostu stwierdzeniem faktu, obserwacją tego, co czułem.

Po 64 dniach i 21 godzinach od opuszczenia rumuńskiej Orșovej, stanąłem nad brzegiem Dunaju w Bratysławie. Po przejściu około 2000 kilometrów przez 4 kraje i 33 pasma górskie udało mi się zakończyć drugie przejście Łuku Karpat. Jeśli chodzi o dystans, droga przez góry była ok. 10% krótsza niż w 2004 roku, ale tempo jej przejścia skróciło się o cały miesiąc. To potężna różnica, którą zawdzięczam dwóm czynnikom: lżejszemu plecakowi oraz większemu doświadczeniu.

W 2004 roku wyruszał w góry niezbyt doświadczony turysta, mający za sobą (w dodatku niepełne) przejście polskiego odcinka Karpat. Dźwigałem wówczas 20-24 kg bagażu, który mieścił się w 100-litrowym plecaku, tak ciężkim, że jego zakładania sprawiało nieraz problem. Wędrowania uczyłem się po drodze. Nieuważna nawigacja sprawiała, że gubiłem szlak przynajmniej 2 razy w tygodniu. Źle dobrany sprzęt psuł się i niepotrzebnie spowalniał marsz.

Po 9 latach wróciłem na Łuk Karpat z plecakiem ważącym 13-16 kilogramów, który spokojnie mogłem unieść i zarzucić na plecy jedną ręką. Bogatszy od doświadczenia z gór Europy i Azji odrzuciłem wszystko to, co zbędne. Choć zdarzało mi się zejść z zaplanowanej drogi, ani razu nie straciłem orientacji. Dzienne przebiegi wydłużyły się o kilka-kilkanaście kilometrów, a mimo to czerpałem z wędrówki znacznie większą przyjemność niż wtedy. Wyposażenie przetrwało niemal w całości. Częściej też znajdowałem czas na rozmowy z ludźmi.

Czy było warto? Tak. Ale wcale nie dla tej jednej chwili w Bratysławie. Początek i koniec drogi przez Karpaty, choć symboliczne, były tylko dwoma chwilami, krótkimi jak błyski, niewiele znaczącymi. To co ważne wydarzyło się pomiędzy. Dotarcie do Bratysławy uświadomiło mi, że będąc w drodze, to właśnie będąc w drodze trzeba szukać pięknych chwil, łapać je i zatrzymywać, gdyż to one są sednem tej wędrówki. To co na końcu, to po prostu linia mety. Stając nad Dunajem czułem potężną satysfakcję, ale wiedziałem, że prawdziwe piękno tej drogi było gdzie indziej: na bezkresnych połoninach gór Cerna, wśród pasterzy w masywie Șureanu, podczas wieczoru z Imre, Szeklerem, który wrócił właśnie z Santiago de Compostela, z trójką górali stawiających bacówkę w Górach Rodniańskich, wśród gęstych chmur na Połoninie Borżawie, gorczańskich panoram, wspaniałych kolorów Małej Fatry i Gór Strażowskich. Początek i koniec to tylko dwie okładki tej opowieści. Kolorowe i ładne, ale wszystko co ważne, kryje się pomiędzy nimi.

To tylko 2 miesiące, a czuję, jakby wieki upłynęły od mojego wyjścia z  Orșovej. Gdy żyjemy w mieście, taki czas szybko ucieka. W drodze, zwłaszcza tak różnorodnej, czuję jakby zwalniał.

Kiedy wczesną wiosna wychodziłem do Santiago, wokół Warszawy leżał jeszcze śnieg. Pierwszy śnieg dopadł mnie też w Małych Pieninach. To znak, że dobrze wykorzystałem ten sezon i pora wracać, na jakiś czas, do domu. Czuję, że nie jestem do końca tym samym człowiekiem, który wyruszył w drogę pół roku temu. Ba! Czuję się inny, niż 2 miesiące wcześniej, a przecież wiedziałem mniej więcej, jak może wyglądać wędrówka przez Karpaty. Wydaje mi się jednak, że nie jestem taki sam. Cóż, poprzedni przejście Łuku Karpat odmieniło moje życie. Może to reguła, że po przejściu tego szlaku, do Bratysławy dociera inny człowiek niż ten, który wyruszył?

Za mną łącznie 6000 kilometrów pieszo. Czas odpocząć. Wracam i przynajmniej na chwilę zamieniam się w osadnika. Odpoczynek jest konieczny, choć planów mam, jak zwykle, na kolejnych 15 lat 🙂

Po zakończeniu drogi z Warszawy do Santiago obiecałem odpowiedzieć na wszystkie pytania, jakie mi przesyłaliście. Pamiętam o nich cały czas, a ponieważ powrót to także czas podsumowań, w najbliższych dniach znajdziecie tu podsumowanie obydwu tegorocznych wypraw.

Zobacz również

8 odpowiedzi

  1. Łukaszu gratuluje. A oprócz tego proszę abyś pokrótce przedstawił sprzęt, który zabrałeś na ten Łuk. Pamiętam jeszcze twoją pierwszą stronę, którą zamieściłeś po pierwszym przejściu i tam także było takie podsumowanie sprzętowe. Bardzo ciekawa lektura. Rzecz jasna nie ciekawsza od lektury opisującej zmagania ze szlakiem, ale uzupełniająca ją w dobry sposób.
    Pozdrawiam

    1. Masz rację. Moja stara strona już dawno przepadła w otchłani czasu (że też ktoś ją jeszcze pamięta!), ale było tam podsumowanie niemal każdego elementu ekwipunku. Oczywiście, planuję wspomnieć i o tym. Następny wpis będzie właśnie opisem tego, co niosłem przez Karpaty.

  2. Hej Łukasz!

    Ty świętujesz zakończenie wyprawy a dla nas to już półtora roku pedałowania przez Azję! Gratulujemy Łuku Karpat! To nie lada wyczyn! Mamy nadzieje, ze opowiesz jak wrócimy!

    Pozdrawiamy z Nepalu!

    Mat i Ania

  3. No mnie najbardziej interesuje sprzęt użyty, jego stan w trakcie użytkowania i po przejściu trasy. Ważne też dla mnie tematy dotyczące dokładnej trasy jak i spraw związanych z ładowaniem telefonu, baterii do aparatu oraz porad dotyczących jedzenia i wody w kwestiach zaopatrywania sie po drodze czy to strumyk czy jakaś wioska.

  4. Gratulacje!

    Żeby przejść Łuk dwukrotnie trzeba mieć „odrobinę” samozaparcia.Widzę, że Tobie go nie brakuje ;). Mam nadzieję, że wkrótce podsumowanie podobne do tego z Santiago.

    Pozdrowienia ze Śląska

    1. Węgry były zbyt daleko na południu, aby o nie zahaczać. A Czechy tym razem postanowiłem ominąć, zrezygnowałem z ich odwiedzania już w drugiej połowie drogi. Węgierskie Karpaty kiedyś jednak nadrobię, Kekesz jest ostatnim najwyższym szczytem Karpat jakiego mi brakuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *